Środkowego i Wysokiego Atlasu w władzy czarowników i pod wpływem nauk magicznych.
Dłuższy czas spędziliśmy, przyglądając się życiu tubylców w wąskiej uliczce, przy której mieści się grobowiec Sidi-Ahmed-Bel-Lhassen.
Zochna nie mogła mnie wyciągnąć stąd, śmiała się, mówiąc, że ponieważ święty ma na imię Lhassen, co przypomina Lhassę w Tybecie, więc moje sympatje dla azjatyckiego kontynentu trzymają mnie tak długo w tej uliczce.
Zresztą przyznawała, że jest ona malownicza nad wyraz. Białe mury, tworzące w niektórych miejscach łuki nad przejściem, białe płyty chodnika, wino pnące się wszędzie i tworzące zielony namiot, przez który, jak gdyby ostre klingi mieczy, wrywają się zuchwale i brutalnie potoki promieni słońca — wszystko to tworzyło piękny obraz. Tłumy kobiet, szczelnie osłoniętych burnusami, wspaniałe postacie Hadarów, pięknych i dumnych; hałaśliwe rzesze dzieci wypełniają tę uliczkę. Jedni wchodzą do ciemnej salki mauzoleum z „barakką“[1] świętego, drudzy piją lub nalewają do naczyń ze świętej fontanny wodę, przynoszącą zdrowie dzieciom; inni siedzą pod murami, rozmawiają, naradzają się, nawet kłócą się lub płaczą, jak ta stara kobieta, co w rozpaczy zapomniała nawet twarz swoją zasłonić, łamie ręce do krwi, drapie sobie policzki i łka... łka...
Przewodnik nadsłuchuje, a później objaśnia nam:
— Ta kobieta dziesięć lat już żyje z mężem, a dzieci wciąż niema. Chodziła z pielgrzymką aż do Mouley Brahim, używała wszelkich talizmanów, lecz nic nie pomaga. Teraz mąż podał o rozwód do Kadiego.[2] Kobieta zaś błaga, aby dał jej jeszcze rok terminu.
Tymczasem zrozpaczona, nieszczęśliwa, bezpłodna żona łkała i przez łzy i wycie wyrywały się jej słowa:
— Ża Bou Medin... Ża Mouley Brahim... Ża Bel Lhassen...