Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/73

Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ VI.
ŚRÓD DŻINNÓW.

Nazajutrz wczesnym rankiem przyjechał po nas Mohammet w powozie, z osłaniającym od słońca namiotem płóciennym.

Przez „bramę Fez“ wyjechaliśmy za miasto. Dość długo ciągnęły się wille bogaczy tlemseńskich, spowite w girlandy pnących się, kwitnących roślin, tonące w starannie utrzymanych ogródkach, zacienione i zaciszne. Wyżej nad niemi stał piękny gmach koszar kawalerji, a jeszcze wyżej podnosił się łańcuch gór tlemseńskich, o szmaragdowo zielonych, lub o gorących, różowych barwach, o szczytach łagodnie zakreślonych na seledynowem niebie pogodnego poranka. Z gór spadały nadół odcinające się białemi łamanemi linjami potoki górskie, otoczone bujniejszą i bardziej zieloną roślinnością. W paru miejscach na szczytach górskich połyskiwały białe, kopulaste kubby, a pod niemi czerniły się groty z wydobywającym się z nich dymem. To były ogniska mieszkających w tych jaskiniach ludzi; tu już niema różnicy pomiędzy Hadarami i Kuluglisami, tu inne prawa, inne tradycje, inni święci i inna, jeszcze bardziej do pogaństwa zbliżona magja. Pasły się dokoła w górach stada owiec i bydła rogatego i około czarnych czeluści jaskiń uwijały się postacie ludzkie, mężczyźni w białych lub brunatnych burnusach, kobiety z odsłoniętemi twarzami, w granatowych „abaiya“,[1] z czego można sądzić, iż pochodziły z Sahary.

  1. Koszula bez rękawów.