albo nic nie wie o tych złych duchach, lub są one łaskawe dla dwuch młodych Francuzeczek, które poczęstowały nas doskonałem mlekiem i powiedziały parę wesołych komplementów, rumieniąc się pod zachwyconym wzrokiem jarzących się oczu naszego Mohammeta.
Powracaliśmy dawną drogą, prowadzącą wśród wspaniałej plantacji winogron, dających, podobno, najlepsze i najmocniejsze w całej Algierji wino. Nasz furman zerwał parę gałązek dojrzałych owoców i poczęstował nas, jakgdyby do niego należała ta plantacja. Okrążyliśmy Tlemsen i trafiliśmy do świętego gaju Sidi Jakuba, złożonego z najstarszych platanów i drzew oliwnych; w cieniu wiekowych konarów stoi tu „kubba księżniczki“, a o jakie 100 kroków dalej, w gąszczu krzaków, grobowiec Ben Jakuba „uali“, poważanego zarówno przez Żydów, jak i przez muzułman. W lesie bieży, dzwoniąc po kamieniach, potok, a tuż przy wodzie siedzi kilku starych Arabów, pilnujących świętych miejsc. Od nich dowiedzieliśmy się o zażartych sporach, wynikłych pomiędzy Arabami i Żydami z powodu kubby Ben Jakuba, którą muzułmanie chcieli zburzyć. Nawet krew się tu przelała, lecz Kubba pozostała, a Arabowie z biegiem czasu uznali Ben Jakuba za swego „uali“, podzieliwszy pomiędzy Mahometa a Mojżesza dnie modłów przy grobowcu proroka.
Droga tymczasem prowadziła wyżej i wyżej. Powoli horyzont się rozszerzał i wzrok ogarniał rozległy krajobraz. Widzieliśmy stąd meczet Abu-Medyana w El-Eubbad, szmaragdową oazę Tlemsenu, ścianę grzbietu górskiego, linję zburzonych murów Mansury i jej tajemniczy minaret, gdzie roi się od „dżinnów“, gdzie każdy głaz szepce stare, ponure legendy i gdzie figlarne, gospodarne Francuski doglądają krów i gustownie układają winne grona do eleganckich koszyczków, splecionych rękoma Arabek z Hennaja. Powoli wyłoniła się w oddali zielono-szkarłatna płaszczyzna Terni i urwiste, zielonością otulone zbocza wąwozu Safsaf. Niby potężny, połyskujący niebieską łuską