czej jakieś zwaliska, gruzy, niż siedziba ludzka, od strony drogi jest osłoniona zaroślami fig berberyjskich. Czarne dzieciaki czarnych rodziców, przybyłych czy przywiezionych tu niegdyś z Sudanu, wybiegają z gąszcza kłujących krzaków i przyglądają się naszemu powozowi.
W cieniu fig, na dość szerokiej ścieżce spostrzegam dwie postacie niewieście. Jedna starsza, druga zupełnie młoda, lecz obie w barwnych strojach, obwieszone ciężkiemi srebrnemi klejnotami na piersiach i szyjach. Instynkt podróżnika zmusza mnie do porwania za kodak i zbliżenia się do moich ofiar. Zdaleka widzę, że są bardzo zajęte, gestykulują energicznie i nie przeczuwają zbliżającego się niebezpieczeństwa, które już podniosło aparat i zaczyna nastawiać go na odległość i na siłę światła. Wciąż się zbliżam, chcąc „uderzyć“ zbliska; rozumiem teraz, czem są zajęte czarne kobiety. Oto stara bije młodą. Porwała jej na strzępy koszulę, młóci po głowie pięścią, jak cepem, a drugą ręką drapie do krwi piękne, niby z czarnego onyksu wyrzeźbione piersi. Czyni to w milczeniu, systematycznie i zawzięcie. Młoda broni się słabo, od czasu do czasu tylko jęknie lub ciosem na cios odpowie.
Co się tu stało? Być może, matka wymierza karę córce za to, że nieoględnie ukradkiem wyszła za pełen kolców żywopłot, gdzie ją dojrzał i ocenił jej piękne, rzeźbione kształty, jakiś przejezdny kupiec arabski, lub młody plantator francuski, i — to ją aż do nocy zatrzymało poza domem? Albo ta stara jest pierwszą żoną swego męża, a ta młoda — ostatnią? Być może, że dla niej zapomniał pan domu o innych i darzy ją swoją miłością i pięknemi upominkami, więc porzucona mści się na niej w cieniu straszliwych kaktusów?
Kodak zresztą jest obojętny dla powodów tak rzadkiej sceny i już gotów jest pochwycić złą, czarną twarz starej, skrwawione, śpiżowe piersi młodej kobiety i jej przerażone oczy, gdy nagle ztyłu za mną rozlega się krótki, chrapliwy okrzyk.
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/81
Ta strona została skorygowana.