i na dywanach, wprost na ziemi położonych, siedzieli Arabowie. Rozmawiali cichemi, poważnemi głosami, milknąc natychmiast i pochylając głowy, gdy się odzywał wysoki starzec o długiej siwej brodzie.
Mohammet szepnął mi do ucha:
— Jest to najbardziej tu poważany „marabut“, wielki uczony i cudotwórca.
Tymczasem właściciel kawiarni postawił przed nami okrągłą mosiężną tacę z małemi filiżaneczkami porcelanowemi i drobnemi mosiężnemi naczynkami o długich drewnianych rączkach. Nalano nam kawy do filiżanek, — mocnej, aromatycznej, słodkiej kawy z fusami, drobnemi jak najcieńszy puder. Nie jest to właściwie kawa, lecz gorący „sorbet“ z kawy.
Na każdą filiżankę kawa przygotowuje się oddzielnie w tych małych naczyńkach mosiężnych, w osobnym piecu, gdzie się jarzą rozpalone do czerwoności, jak w ognisku kowalskiem, węgle.
Kawa była wyborna. Kazałem sobie podać drugą filiżankę.
— Czy nie zaszkodzi to panu na serce? — zapytał uważny przewodnik.
— O nie! — odparłem, ufny w sprawność swego serca, które przecież próbowało już i wytrzymało wszelkie emocje: rządy bolszewickie, bitwy, szczyty wysokich gór, głód, mrozy, opjum, trujący alkohol chiński, więzienie i haszysz indyjski.
Jednak kawa maurytańska oddziałała na mnie silniej, niż wszystkie przeżyte eksperymenty, gdyż serce tak mi zaczęło walić w piersi, że tchu narazie złapać nie mogłem, i dopiero napiwszy się zimnej wody, doszedłem powoli do stanu normalnego.
Poszliśmy piechotą do wioski, ukrytej w gąszczu wspaniałych krzaków i drzew. Była to wieś Uzidan.
Na wjeździe do wioski stoi mały meczet, biały, a raczej do białości rozpalony żarem słońca; w różnych miejscach bieleją kubby zmarłych miejscowych świętych, obok zaś domy żyjących marabutów, bardzo tu licznych;
Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/83
Ta strona została skorygowana.