Twoje potoki, twoje powietrze i szaty twych kobiet,
Czynią cię wyższym od innych miast Mahrebu.“[1]
Co do jeźdźców, potoków i powietrza — nie protestuję, lecz co do „szat kobiet“, to, za pozwoleniem, wstrętne płachty ukrywają od wzroku badacza nietylko twarz, nogi i figurę, lecz nawet oczy. Czasem tylko odsłoni się jedno, błyśnie na chwilę i znowu płachta je przykryje. Zochnę narazie doprowadzało to do wściekłości, aż wreszcie przywykła i nie szukała już „piękności maurytańskich“, wszystkie razem nazywając „pakunkami z brudną bielizną“. Myślę, że określenie było prawdziwe i trafne.
A szkoda, że tlemseńskie piękności noszą te swoje „haufi“, „haiki“ i inne zasłony, bo czasami przechodzący obok „pakunek“ zaczynał się śmiać cichutko, a bardzo melodyjnie i błyskał czarnem oczkiem nader zachęcająco i — raptem, nic więcej! A gdy się odwijał sam, bez żadnej zachęty, to ukazywał najczęściej zeszpecone ospą, czarne, pomarszczone oblicze, oko z bielmem i kosmyki powichrzonych, do ogona końskiego podobnych włosów. Lepiejby się już wcale nie odwijał, a pozostawił to temu „pakuneczkowi“, co tak mile i dźwięcznie się śmiał i nęcił ognistem okiem! Lecz — „In cza Allah!“ Trudna rada! Działo się to przecież w kraju surowego Islamu. Zresztą na piękne kobiety napatrzyłem się dosyta na południu, na progu Sahary i na niebotycznym Atlasie.
Całą godzinę, a może nawet i dłużej jechaliśmy równiną, gdzie podziwialiśmy wysoką kulturę rolną i gdzie na polu widzieliśmy długiego na metr węża, zjadanego przez mrówki. Wąż był zabity, miał roztrzaskaną głowę, a nasz stangret zaklinał się, że była to „naja“, pokrewna indyjskiej kobrze, okularnikowi, osławionemu, najstraszliwszemu z jadowitych wężów. Zdaje
- ↑ Mahreb, po francusku Maghreb, oznacza — Zachód, tem imieniem nazywają całą północną Afrykę, która dla muzułmanina z Mekki jest istotnie zachodem.