lizmanami i zaklęciami, lecz najczęściej sposobami chirurgicznemi, polegającemi na zwykłem wyrywaniu zębów. Dentyści arabscy w tym celu stosują inne narzędzia — szczypce własnego pomysłu, małe lewarki, używane jeszcze za moich młodych lat przez naszych cyrulików, lecz niektórzy z arabskich lekarzy dokazują wprost cudów, wyrywając najmocniejsze nawet zęby zapomocą silnych i twardych jak kleszcze palców.
Ulica Kaldun nazywa się tak dlatego, iż jest ulicą „wyrywaczy zębów“.
Przy tej ulicy znajduje się też łaźnia maurytańska, instytucja, odgrywająca wielką rolę w higjenie Arabów. Tu się myją, zrzadka, ale gruntownie, wysypiają się i wypoczywają po ciężkiej pracy na roli lub po kilkumiesięcznej włóczędze z dalekich oaz Sahary, aż tu do świętego miasta Abu-Medyana i błogosławionej Lalla Setti; tu, znacznie przyciśnięci przez francuskich lekarzy i policję, znachorzy berberyjscy praktykują pokryjomu w takich wypadkach jak ból zębów, wywichnięcie stawów, odciski, odparzenia skóry od długiej konnej jazdy, wreszcie leczą skutecznie ugryzienie pająka lub węża; tu wreszcie robią masaże.
Gdy zajrzałem do sali łaziebnej, spostrzegłem dość otyłego tubylca; leżącego na mozaikowej posadzce, otoczonego gorącemi kłębami pary, na nim przy akompanjamencie jego jęków i ciężkich westchnień, pląsał wysoki, chudy masażysta. Biegał i skakał mu po krzyżu, grzbiecie i nogach, czasami schylał się, wylewał na leżącego kubełek gorącej wody i zaczynał gnieść mu ramiona kolanami, tłuc po szyi pięściami, rozkazywał przewrócić się nawznak i powtarzał te tańce i bokserskie rzuty od frontu, aż się rozlegało dokoła. Nie było to widowisko nowością dla mnie, znającego wschód azjatycki, gdyż nietylko widziałem to samo w Persji, na Kaukazie i w Konstyntynopolu, lecz dla próby sam podstawiałem swój grzbiet, który zmieniał się w posadzkę dla tego oryginalnego dancing’u. Zauważyłem też kilku ślepych masażystów, ale też to widziałem