Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

w Japonji, gdzie prawe wszyscy posługacze w publicznych łaźniach są ślepi.
Przeszliśmy kilka „suk’ów“, czyli handlowych lub przemysłowych uliczek, gdzie handlarze sprzedawali wszystko, co produkuje obwód tlemseński: zboże, owoce, jarzyny, burnusy, fezy, turbany, pantofle, siodła, naczynia, węgiel drzewny; obok, w improwizowanych fabryczkach i warsztatach przyrządzano przędzę, malowano ją na kolor czerwony, zielony i żółty, robiono meble, dzbany, misy, rzemienie, powrozy, garbowano skóry i piłowano klepki i deski.
Na bazarze ścisk i tłok, gdyż tłumy przyjezdnych ze wsi Arabów, Berberów i murzynów oglądają towary francuskie, sprzedawane tu przez Żydów na małych straganach, gdzie barwnemi stosami leżą wstążki, sztuczne perły, mosiężne, pozłacane kolje, bransoletki, kolczyki, zwierciadła, grzebienie, nici, igły i setki innych drobiazgów, nęcących szczególnie kobiety, które tu nieraz nieostrożnie odsłonić mogą jedno i nawet drugie oko, z mocno uczernionemi rzęsami i brwiami.
Wszędzie kupy barwnych jarzyn i owoców: grona różnokolorowego wina, granaty, złociste gruszki, rumiane jabłka, oliwki, cudowne renklody i morele, przezroczyste, jak bursztyn melony, malachitowe arbuzy, potworne ogórki, do zielonych, poskręcanych wężów podobne, a wszystko to bije w oczy swemi barwami, lśni się w ognistych kaskadach słońca.
O paręset kroków dalej rynek osłów, gdzie macają, dojeżdżają, próbują i oglądają na wszelkie sposoby i na wszystkie strony cierpliwe, ponure, długouche osiołki, tych wiernych, mądrych i niezastąpionych pomocników człowieka afrykańskiego.
Na chodniku, na słomianych matach, handlarze starych rzeczy rozłożyli swoje skarby. Czego tu niema? Nikomu niepotrzebne zardzewiałe kawałki żelaza i blachy, połamane imbryki, dziurawe misy mosiężne, wykrzywione i pogięte latarki, beznadziejnie zniszczona maszyna do szycia, stłuczona lampka naftowa, ułamek