Na ziemi leżał z przerżniętym gardłem wielbłąd, a obok niego Buriat Dżambojew w skrwawionym na piersi chałacie.
Nie żył, uderzony nożem w serce.
— Domyślił się Urus... — zaczął Unen.
— Ale teraz i tak nie ujdzie nam — przerwał mu Mongoł. — Mamy ich na oku.
Unen wyszedł na ścieżkę zbiegającą z przełęczy i obejrzał ślady, a gdy powrócił do grobowca powiedział:
— Urus wsadził związaną brankę na siodło... W tym miejscu walczyła z nimi... Widzę głębsze ślady małych stóp.
Zamilkł na chwilę, a potem patrząc na doktora dodał spokojnym głosem:
— Zanieśmy modły duchom gór koło grobowca świętobliwego pustelnika a potem musimy się posilić i dać koniom wypoczynek.
— Tymczasem tamci będą daleko! — wtrącił prawie z rozpaczą Firlej.
— Mają też znużone konie i będą zmuszeni zatrzymać się na postój — odparł Unen klękając przed stupą[1] i ukrywając twarz w dłoniach.
Dżałhandzy poszedł za jego przykładem i przykucnąwszy na stopniu grobowca jął modlić się poruszając grubymi wargami. Doktór ujrzawszy kilka kwiatków na gałązkach różanecznika urwał je i złożył na postumencie pomnika.
„Knox“, któremu zdjęto rzemyk z pyszczka, hasał wśród krzaków — płosząc drobne ptaszęta i długoogoniaste imurany[2].
Unen pozostawał długo w stanie pobożnego skupienia. Nie zmieniał pozy i nie odsłaniał twarzy.
W oczekiwaniu końca jego modlitwy Dżałhandzy wraz z Firlejem rozpalili ognisko wśród okopconych kamieni i rozmawiali przyciszonym głosem.
— Czy to japońscy lekarze wysłali czcigodnego hutuhtę w pogoń za Rosjaninem? — spytał doktór.