Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

gór i potężnym blaskiem biło w oczy, powiedział spokojnie i znacząco:
— Sokół musi opuścić się na drzewo, choćby na największej szybował wysokości!...
Usiedli przy ognisku i pożywili się suszonym mięsem wielbłądzim, herbatą z solą i prażonym prosem.
Konie jednak nie tknęły trawy i stały z opuszczonymi łbami ciężko wzdychając. „Knox“ również nie miał apetytu. Zmęczony położył się pomiędzy Firlejem a hutuhtą i co chwila wydawał ciche jęki. Skarżył się zapewne i robił swemu panu wyrzuty, że taka ciężka wyprawa nie jest właściwa dla rasowego pieska pokojowego.
Jeźdźcy czekali cierpliwie, aż wierzchowce odetchną nieco i poczują głód.
Hutuhta przygotował już dla nich nieduże porcje obroku z jęczmienia i z niepokojem spoglądał na bachmaty.
Nagle Firlej uderzył się w czoło i wydał głośny okrzyk. Towarzysze spojrzeli na niego z przestrachem.
— Skrzynia... gdzie jest skrzynia? — wołał doktór i nie czekając na odpowiedź wpadł do krzaków. Krążył w haszczach szukając skrzyni, w której do przełęczy odbyła podróż porwana przez bolszewików Atri-Maja, córka radży z Rungpuru.
Dżałhandzy swymi rysimi oczami począł oglądać ziemię. Odnalazł niebawem miejsce, gdzie stała ciężka skrzynia. Kanty jej i żelazne okucia wyżłobiły wyraźne ślady na ziemi wilgotnej od nocnej mgły.
— Nic nie znalazłem — oznajmił Firlej powracając do ogniska. — Nie mogła ona przecież pofrunąć gdzieś sama? Ta panna radżówna, choć taka piękna, jak twierdził ten biedaczyna Dżambojew, miała bądź co bądź z 55 kilo żywej wagi! Co? Może nie miała?
— Przecież Urus uprowadził ją ze sobą — szepnął Dżałhandzy ze zdumieniem patrząc na lekarza.
— No, tak, ale gdzież jest skrzynia? Pytam was raz jeszcze, czy mogła pofrunąć sama? Różne tu u was widziałem dziwa, lecz nie moglibyście mi pokazać okutych żelazem