Jest to spore handlowe miasto, skąd biegnie droga do Basugory, gdzie mieści się przystań na Brahmaputrze i gdzie kupcy ładują towary na krypy i tratwy, by puścić je z prądem rzeki do Oceanu. Musimy dotrzeć do Singribari przed tamtymi ludźmi i z ukrycia śledzić ich. Nie będą oni mogli wyjechać od razu, gdyż potrzebują kupić świeże konie, no, i wypocząć...
— Dlaczego nie mamy dalej gonić Sobcowa i w drodze odebrać mu dziewczynę i pierścień, który tak bardzo jest wam potrzebny? — spytał wciąż jeszcze niecierpliwym głosem doktór.
Unen zaśmiał się i objaśnił:
— Dlatego, że nie patrzysz na ziemię, biały przyjacielu!
— Tak! Zauważyłbyś wtedy, że do ściganych przez nas ludzi przyłączyło się sześciu innych.
— Sześciu nowych zbójów?! — wykrzyknął Firlej.
— Jest ich więc razem dziewięciu — odpowiedział lama. — Siły, jak widzisz, są nierówne. Nie dalibyśmy sobie z nimi rady, szczególnie kiedy wjeżdżamy do dżungli na „terai“... Nietrudno tam o zasadzkę...
— Co to jest „terai“? — spytał doktór.
— Jest to błotnista, skwarna nizina, okryta dżunglą, gdzie panuje zły duch febry — wytłumaczył mu znaczenie nieznanego słowa Dżałhandzy. — Byłem na „terai“ z synem Żywego Buddy, gdyśmy szukali dla niego bezpiecznego schroniska.
Firlej umilkł i człapiąc za obu lamami rozważał ich plan. W końcu wydał mu się praktycznym, a w każdym razie jedynym prowadzącym do celu ich wyprawy.
— W mieście, gdzie są władze angielskie i z moimi papierami amerykańskimi będziemy mieli opiekę, a w razie potrzeby — i pomoc. Już ja tym tam różnym komendantom i szeryfom tak to wszystko rzewnie i tragicznie przedstawię, że popłaczą się jak bobry! — skierowywał swoje myśli na weselszy już tor i snuł dalej swoje plany. — Takiemu bolszewikowi nałożą kajdanki i wpakują do ula, a jego „pomagierom“ Hindusi-polismeni wsypią hojną porcję bambusów
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.