Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ VII.
NA SKRAJU ASSAMU.

Singribari — pierwsze miasto w północnym Assamie spotkało podróżników niebywałym hałasem, tłokiem i ściskiem. Można było przypuszczać, że w miasteczku zaszły jakieś wypadki, które poruszyły całą ludność i zmusiły ją wylec na ulice i mały kwadratowy rynek, otoczony długimi piętrowymi budynkami, gdzie mieściły się sklepy i składy handlowe.
Tymczasem Singribari żyło zwykłym przed zimą życiem trwającym dwa miesiące.
Unen, gdy jeźdźcy wjechali do miasta przez południową bramę „Montaragia“ z wyrzeźbioną w drzewie łbem słonia na jej szczycie, skinął na żółtego mnicha buddyjskiego, idącego boso i z odkrytą głową, na której odcinała się świeżo wygolona tonsura.
Porozmawiawszy z nim po tybetańsku, gdyż język ten znany jest każdemu kapłanowi buddyjskiemu, podobnie jak łacina — księżom katolickim — poprowadził dalej swoich towarzyszy.
Stanęli wkrótce przed „pra“, świątynią, uwieńczoną złoconą kopułą z ostrą na niej, bogato rzeźbioną, iglicą.
Stary mnich wyszedł z głębi gmachu i stanął na krużganku pytającym wzrokiem spoglądając na nieznajomych.
W chwilę potem podszedł do niego Dżałhandzy i pokazawszy mu pierścień z zielonym kamieniem mruknął coś do pochylającego się w pokłonie mnicha.