Starzec odszedł, lecz powrócił wkrótce prowadząc za sobą opasłego lamę.
— Jestem przeorem „kiongu“[1] — Nang-Dac... — powiedział protekcyjnym głosem. — Witam was, cudzoziemcy, imieniem Buddy!
Po stopniach „pra“ wchodził tymczasem Unen zawijając sobie rękaw na lewym ramieniu, a gdy stanął przed przeorem, ten spojrzawszy na obnażoną rękę gościa padł przed nim na kolana i dotykając czołem ziemi powtarzał:
— Guru!... Guru!... Guru!...
Stróż przy świątyni, stary mnich o rzadkiej, siwej brodzie, klęczał również z zamkniętymi oczyma.
— Wstańcie i bądźcie błogosławieni! — powiedział Unen opuszczając rękaw szaty. — Czcigodny Nang-Dac, pragnąłbym pomówić z tobą na osobności.
Odeszli do świątyni, a gdy powrócili, przeor uderzył w wiszący pomiędzy kolumnami gong. Natychmiast przybiegło dwóch młodych mnichów. Jeden z nich wziął „Knoxa“ na ręce, drugi prowadził konie i otworzył bramę „kiongu“.
Nang-Dac zaprosił gości do wnętrza klasztoru i wskazał im pokoje.
Ledwie zamknęły się za nimi drzwi, Unen szepnął:
— Przebierzcie się prędko! Musimy dziś czatować koło północnej bramy miasta!
W kilka minut potem stali już w straganie w pobliżu murów, rozglądali towary i bacznie śledzili wjeżdżające do miasta karawany i jeźdźców. W pewnej chwili Dżałhandzy ścisnął Firleja za ramię.
— Patrz! — szepnął.
Z głębokiej czeluści bramy wyjeżdżała właśnie grupa jeźdźców.
Było ich siedmiu.
— Hindusi! — mruknął doktór spostrzegłszy kaszmirowe zawoje na głowach tych ludzi i ciemne ich twarze o pałających oczach.
- ↑ Buddyjski klasztor, nazwa birmańska.