Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten siódmy — to Bołdon-gun — szeptem odpowiedział hutuhta. — Widzę na jego czole koniec blizny, nie przykrytej zawojem... Czekajcie teraz na Sobcowa i jego brankę...
To powiedziawszy wyślizgnął się ze straganu i zamieszał się w tłumie idąc tuż za jeźdźcami z trudem przeciskającymi się przez zatłoczoną ulicę.
Firlej spojrzał na Unena.
Lama stał pochylony nad ladą i zdawało się, że z całym przejęciem rozgląda sztukę jedwabnej tkaniny „kapłańskiej“.
Jednak oczy jego baczne i straszne tysiącami swych źrenic skierowane były na bramę, oglądały, badały i obmacywały wjeżdżających i wchodzących ludzi.
Długo rozglądał lama towary straganiarza, wypytywał go o cenę, targował się i zmuszał do pokazywania mu coraz to innych materiałów.
— Baczność! — posłyszał Firlej cichy szept Unena.
Z bramy wyłaniała się właśnie karawana kupców chińskich.
Wystraszone hałasem i ściskiem wielbłądy stłoczyły się do kupy i stanęły, z rykiem przestępując z nogi na nogę.
Wśród siedzących na nich Chińczyków Firlej poznał Sobcowa. Rosjanin miał narzucony na siebie granatowy chałat chiński. Ponieważ był nieco przyciasny dla niego, to odsłaniał mu część krótkiego kożuszka na piersi i nie mógł ukryć długich butów z cholewami, poplamionych błotem i kurzem.
Czarna mycka z czerwoną gałką na wierzchu wcale nie zmieniała przykrego wyrazu twarzy lekarza bolszewickiego.
— Prowadzi ze sobą brankę... — szepnął Unen, skorzystawszy z tego, że kupiec-Birmańczyk stojąc na drabince wyciągał towar z półki.
Długo wpatrywał się doktór, aż w końcu spostrzegł jakąś drobną postać siedzącą na wielbłądzie. Biały zawój, niby przypadkowo rozkręcony, całkowicie prawie zakrywał twarz, a ruszające się dokoła zwierzęta i rozkrzyczani poganiacze