łych płatów zerwanej skóry. Na żółtych, prawie brunatnych kłach słonia połyskiwały trzy mosiężne obręcze.
Firlej przypomniał sobie pewną nowelę znakomitego pisarza angielskiego Rudyarda Kiplinga, który opisywał słonia, ozdobionego podobnymi obręczami za udział w polowaniu na tygrysy w północnym Bengalu.
— Zapewne, staruszku, musiałeś nosić na sobie przykrego pasażera — tygrysa, który tak niegodziwie poszarpał na tobie skórę? Ho-ho! Masz jednak taką dziarską minę, że jestem o ciebie spokojny! Odpłaciłeś zapewne pręgowanemu kotu pięknym za nadobne, zrzuciłeś go z siebie i podeptałeś tymi oto nożyskami do słupów podobnymi...
Mimowoli uśmiechał się do słonia, przechodzącego niedaleko jakimś śmiesznym, niby zakłopotanym truchcikiem. Olbrzym miał opuszczoną trąbę, którą „zamiatał“ drogę i raz po raz znalazłszy coś godnego uwagi chwytał i wkładał do paszczy, pomrukując z zadowoleniem.
Karawana przeszła i znikła za pagórkiem.
Firlej lawirował w tłumie zaglądając wszędzie i wypytując Assamczyków o towary i ich pochodzenie. Kupcy nieźle mówili po angielsku, odznaczali się wytworną uprzejmością i chętnie odpowiadali na pytania doktora, przyjmując go za Anglika.
— Ao! Ao! — rozległ się nagle tuż nad uchem Firleja chrapliwy krzyk.
Obejrzał się szybko i odskoczył w bok.
Przez tłum przekładała sobie drogę nowa karawana.
Około pięćdziesięciu ciężkich wozów o dwóch ogromnych z gruba okutych kołach toczyło się powoli ze skrzypieniem i turkotem. Ciągnęły je byki-zebu z garbami na karkach i czarne bawoły z wyciągniętymi zawsze szyjami.
Jacyś biało ubrani mężczyźni o czarnych brodach i wąsach i ogromnych płomiennych oczach, co jeszcze bardziej podkreślały białe muślinowe turbany — jechali na osobnym wozie; w innym znów siedziały kobiety w szerokich, również białych strojach i narzutkach. Miały zakfefowane twarze i nogi opięte wąskimi nogawkami szarawarów i ozdobione
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.