— Tak, jest to wierzchowiec Sobcowa i jego siodło! — rozważał doktór. — Ależ miałem cię, bratku, za sprytniejszego! Żeby takiego konia i taką kulbakę demonstrować w Singribari, gdzie przecież musisz oczekiwać naszego pościgu, no, no! Nie spodziewałem się tego po tobie, panie bolszewiku! Wygląda to zupełnie tak, jak gdybyś posłał „sandwicza“ z tablicą reklamową: „Uwaga! jedzie komisarz bolszewicki, komunista, morderca czterech ludzi, porywacz młodych księżniczek!“
Drwiąc w duchu z Rosjanina myślał o tym, że przecież jest chyba ktoś w pobliżu, kto ma pieczę nad końmi, tym bardziej, że były to konie dobre, wysokiej krwi, wypróbowane. Zapewne nikt nie zalecałby powierzyć je „Cyganom“ kaszmirskim o podejrzanej reputacji kanciarzy, co stwierdził najwyższy w podobnych sprawach autorytet — inspektor miejscowej policji angielskiej.
Istotnie bachmaty mongolskie miały całkiem innego opiekuna.
Siedział on na wozie, wciśnięty między skrzynie i duże kosze.
Z tej kryjówki z trudem tylko można było wypatrzyć wysokiego chudego człowieka o prawie czarnej twarzy i skośnych oczach.
— Sobcow przejechał... przejechał też Bołdon-gun, stąd wypływa nauka moralna — miej się, Adolfku, na baczności, gdyż widzisz legendarnego Torczi, który jak kangur ma kieszeń z własnej skóry, a w niej pierścień Dżengiza, klejnot poszukiwany przez miliard Azjatów! Hm, hm... Muszę go sobie dokładnie zapamiętać! Ta-ak! Gębę ma strasznie czarną, a te oczyska — niczym u wilka! Po ciemku z takim lepiej się nie spotykać! Tęgi być musi, bo okrutnie żylasty i jakiś... „wężowaty“, jak mawiał o niektórych kolegach nasz trener Cramer... Ciekaw jestem, gdzie się ulokuje to czcigodne towarzystwo?
Kryjąc się w tłumie Firlej szedł za karawaną Kaszmirczyków, nie spuszczając jej z oka.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.