Odpowiadał swobodnie, z całą pozorną szczerością, zrozumiale i nie budząc nieufności.
— Jadę z Rangunu do Tybetu — opowiadał. — W „kiongu“ koło Tipperah, gdzie miałem nocleg, spotkałem jakichś dwóch uczonych lamów...
— Uczonych lamów! — zawołał z wyrzutem przeor. — Uczonych lamów!...
W tłumie mnichów rozległ się nerwowy śmiech.
Firlej udał, że nie spostrzega spowodowanego jego słowami wrażenia i ciągnął dalej bawiąc się obrożą i uszami „Knoxa“.
— Jacyś usłużni i uprzejmi ludzie!... Postanowiliśmy podróżować razem aż do Tybetu. Zamierzam starać się o pozwolenie założenia nad jeziorem Buł-dzo filii mojej firmy. Jestem Amerykaninem. Chciałbym kupować u Tybetańczyków surowy boraks, wydobywany z jeziora i przerabiać go na cenny towar. Dlaczego mają to robić Włosi w Wenecji, kiedy i inni też mogą oczyszczać i proszkować ten produkt, dać zarobek wielu ludziom i dochód skarbowi świętobliwego Dałaj-Lamy?...
— Czy długo tu zostaniecie? — zadał pytanie przeor.
— Nie wiem! Będzie to zależało od stanu mego zdrowia. W drodze rozchorowałem się na reumatyzm, a sami wiecie, że to choroba nie do konnej jazdy. Z człowieka robi się pokraka, na której widok konie zęby szczerzą i rżą ze śmiechu!...
Mówił po angielsku dobitnie i powolnie, żeby wszyscy go zrozumieli.
Dopiął widocznie celu, gdyż ostatnim jego słowom zawtórował głośny śmiech lamów i grubego przeora.
— Ach, tak? — pomyślał Firlej. — Jeżeli jesteście ludźmi nie pozbawionymi humoru, to pokażę wam sztuki mego pieska. Hej „Knox“, zbudź się, śpiochu! Przetrzyj ślepie i zabaw szanowną publiczność!
„Knox“ otworzył natychmiast oczy i usiadłszy słuchał, co mówi do niego jego pan i przyjaciel.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.