Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko w porządku, all right! — pomyślał Firlej. — Parterowy dom należy do kupca Parsa, gdzie ów czerwonobrody (dobrze, że nie sinobrody!) trzyma w ukryciu „moją“ królewnę z Rungpuru, w której zdaje się zakochał nawet ten biedak Dżambojew z zajęczą gębą... A więc — do roboty, miły Adolfku, do roboty, a mądrze, a rozważnie!
Tak sobie doradzając, jak gdyby z głupia frant wraz z innymi wszedł do wnętrza domu Parsa.
Oświetlony dużą latarnią korytarz prowadził na kwadratowy obszerny dziedziniec, zatłoczony ludźmi różnych narodowości, widzianych już dziś na ulicy i za bramą północną.
W tym tłumie do drapieżnych szczupaków podobne śmigały zwinne postacie młodych ludzi w czarnych obcisłych surdutach i białych fałdzistych spodniach. Czarne fezy jeszcze bardziej podkreślały szafranową żółciznę ich cery.
Największy tłok panował w jednym rogu podwórza, gdzie na krzesłach siedziało dwóch niemłodych już mężczyzn.
W jednym z nich Firlej poznał od pierwszego rzutu oka Parsa.
— Któż inny mógłby mieć tak bezczelnie na czerwono wyfarbowane brodzisko? — śmiał się w duchu doktór. — A ten brzuch opasły leżący mu aż na kolanach?! A te biegające, chytre, czarne, jak węgle ślepie? Więc to ty, panie Parsie, przechowujesz na składzie córki królewskie, jak gdyby były belami wełny lub sztukami cienkiego sukna tybetańskiego?!
Jeszcze bardziej jednak zaciekawił Firleja Europejczyk siedzący obok kupca.
Wysoki, o siwych włosach na skroniach, lecz zdrowej, jeszcze czerstwej i ironicznej twarzy, palił cygaro i od czasu do czasu rzucał widocznie jakieś żartobliwe uwagi, bo stojący przed nim Assamczycy raz po raz wybuchali głośnym śmiechem.
Firlej rozejrzawszy się po całym dziedzińcu dobrze sobie zapamiętał cały jego plan.