— Opowiem panu o tym na osobności, mister Hill, a teraz muszę się przedstawić. Nazywam się Adolf Firlej, pochodzę z Detroit, jestem z zawodu lekarzem. Na dowód przedstawiam panu moje papiery, bo w tych stronach, jak się przekonałem, nikomu nie można wierzyć „na gębę“!
Zaśmiali się obaj.
Hill rzuciwszy okiem na dokumenty Firleja uderzył się w czoło.
— Hallo! — zawołał. — W ostatnim zeszycie Reviev of Reviev czytałem artykuł Mc. Millana o wynikach studiów pańskich w zakresie medycyny tybetańskiej. Czekaj no pan, mister Firlej, przypomnę sobie zaraz cudaczny i diablo trudny tytuł... O, do stu piorunów, wypsnęło mi się z pamięci!
— Chi-Szara-Badahan — podpowiedział doktór.
— Nie! Było to jakoś inaczej! — potrząsnął głową Amerykanin.
— Zud Szji?
— Właśnie! Właśnie! — ucieszył się Hill. — Ale powiadam panu, pierwszorzędny artykuł! Ani mi w głowie powstało przypuszczenie, żeby ci dzikusy tybetańskie, co, czort ich wie, z jakich tam zakątków swego kraju przywożą mi na jucznych baranach korzenie dżeń-szengu, pachnące wiórki zybetu, piżmo, turkusy, złociste beryle, skórki soboli, gronostajów, kun i ciemne, prawie czerwone ametysty, żeby tacy „półludzie“, „jaskiniowcy“, „pitheco-anthropy“ posiadali aż taką wiedzę! Bardzo się cieszę, że mam wyjątkowo szczęśliwą okazję poznać tak ciekawego człowieka i coś się o tych dziwach dowiedzieć! Nie puszczę już pana, mister Firlej, ani na krok od siebie. Musi pan stanąć u mnie! Zresztą pomówimy o tym wszystkim u mnie, przy kolacji.
— Mister Hill, pan jest niezwykle uprzejmy, ale to niemożliwe, żeby... — wykręcał się Firlej, chowając papiery do wewnętrznej kieszeni kurtki.
— Co jest niemożliwe? — zdumiał się Amerykanin. — Spożyć kolację z rodakiem? A może pan myśli, że niemożliwym jest zjeść smacznie u Amerykanina w Assamie? Tedy ja panu powiem, że przywiozłem do Singribari kucharza —
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.