świetlić muszę właśnie dlatego, że jestem obywatelem naszego wolnego kraju i dżentelmenem.
— Może pan polegać na mnie, doktorze! — z powagą oświadczył Hill.
Już uspokojony zapalił wonne, grube „cheroot“[1] i powiedział:
— Cały zamieniam się w słuch i przyrzekam panu swoją pomoc, chociaż wolałbym, żeby ta heca wypadła w okresie ulewnym.
— Na to już ja nic nie poradzę! — uśmiechnął się Firlej. — Samego mnie wyciągnęła ta tajemnica w wyjątkowo dla mnie nieodpowiednim czasie.
Usiadłszy naprzeciw niego stłumionym głosem opowiedział mu bardzo oględnie o porwaniu córki radży Rungpuru, nic nie wspomniawszy o właściwej treści całego wypadku, a więc o pierścieniu Dżengiza, morderstwie w Tassgongu i o wzbierającej w Azji fali wyzwolenia. Mówił tylko o Sobcowie i jego ludziach, którzy porwali księżniczkę.
Hill kilka już razy porywał się, by przerwać mu, gdyż chciał wstawić jakąś ważną uwagę, jednak doktór mocno ściskając go za kolano dokończył opowiadania i zapytał:
— Co o tym wszystkim myślisz, mister Hill?
— Co ja o tym myślę?! — zrywając się z fotela krzyczał Amerykanin. — Co ja o tym myślę! Znam radżę Ghas-Bogrę doskonale, bo sprzedawałem mu samochody i broń fabryki Remington! Znam też Atri-Maję! Piękna, wyjątkowo piękna, rozumna i wykształcona panna. Prawdziwa lady! Sprowadzałem dla niej w zeszłym roku niebieskiego Packarda. Nic nie wiedziałem, że wybrała się ze swoim uczonym dziwakiem — bratem do Tybetu i została porwana! Możemy zaraz zatelefonować do radży.
— Chwilkę, chwilkę! — wołał śmiejąc się Firlej. — Nie tak galopem. To sprawa ważna, bo zamieszani są w niej wyjątkowo zuchwali i przedsiębiorczy ludzie — ten bolszewik i jego Mongołowie. Więc najpierw musimy uwolnić Atri-Maję.
- ↑ Birmańskie cygaro z jasnego tytoniu.