— Chwała Bogu i Bogurodzicy! — rozległ się radosny i wzruszony okrzyk.
— Proszę otworzyć drzwi! — zawołał doktór.
— Zamknięte są z tamtej strony — brzmiała odpowiedź.
Firlej błysnął latarką. Drzwi były zamknięte na pospolity w Indiach „gamur“ — zatrzask, umieszczony we framudze drzwi od góry i otwierający się bez klucza. Niezawiły sekret „gamuru“ Firlej znał dobrze, bo w swoim domku w Tassgongu miał takie zatrzaski, przywożone przez kupców kaszmirskich.
Otwarcie drzwi zabrało mu kilka sekund.
„Knox“ z radosnym piskiem wpadł do pokoju i już skakał i łasił się do kogoś.
Doktór na tle słabo oświetlonej ściany ujrzał wiotką postać... chłopaka. Tak, chłopaka, o czym świadczyły szerokie szarawary i długa do kolan „patama“ — obcisła kurta z ciemnego sukna z boku zapinana na haczyki.
Stał rozczarowany i przykro zdumiony.
Twarzy chłopaka nie mógł rozejrzeć w gęstym półmroku.
Nie wiedział, co ma robić. Tysiąc myśli kołowało mu w głowie.
— Psiakrew! Wlazłem do innego pokoju... To wszystko ten „Knox“ naplątał! Huncwot przebrzydły! Łobuz! Ale co to? Gruby effendi, jak widzę, ma duży zapas uwięzionych ludzi? Może ów wice-prezes uprawia handel niewolnikami? Dla takiego czerwonobrodego wisielca wszystko jest businessem. Taki żywy „Woolworth Building“ nowojorski, w którym wszystko można nabyć! Gdzież jednak może znajdować się autorka listu na skórze? „Knox“ do nogi! „Knox“, chodź tutaj!
Piesek jednak ani myślał odchodzić od chłopaka. Przytulił się do niego całym ciałem i drżał ze wzruszenia.
Firlej podszedł wreszcie do chłopca i ująwszy go za ramię obrócił ku światłu, mówiąc:
— Well, my boy[1], pokaż się w całej swej okazałości
- ↑ No, mój chłopcze.