— Wczoraj opadły go czarne wrony z czerwonymi dziobami, a dziś znów sęp! — zamruczał lama z troską w głosie. — Ten wielbłąd długo już nie pociągnie... Będziemy zmuszeni kupić nowego w Tassgongu, jeżeli tylko mnisi zechcą go nam sprzedać.
— Dlaczego by nie zechcieli? Zapłacimy złotem! — zauważył Iwari.
— Wszystko będzie zależało od turdzy-lamy Bujuka — warknął Mongoł.
Zapanowało milczenie.
Japończycy oczekiwali obiecanych im wyjaśnień i kładąc sobie do ust małe szczypty prosa przeżuwali je ostrożnie. Nagle Sumbara przypomniał coś sobie i wstał.
— Dam obrok zwierzętom — powiedział.
— Nie trzeba! — potrząsnął głową hutuhta. — Na takiej wysokości nawet sarłyki jeść nie będą.
Japończyk usiadł na odłamku skały i znowu w milczeniu żuł ziarnka prosa.
Mongoł zaspokoiwszy głód, otarł usta, wyszeptał jakąś modlitwę i zaczął swe opowiadanie, kołysząc się całym ciałem, co stało się nawyknieniem jeźdźca.
— Wiecie przecież, że Mongolia miała swego cesarza, z którym, nie uznając go oficjalnie, liczyły się jednak Chiny i Rosja?...
— A jakże! Był nim Żywy Budda, bogdochan, przeor klasztoru w Urdze — odpowiedzieli natychmiast Japończycy. — Ale Żywy Budda nie żyje! W roku 1926 zabili go bolszewicy, zająwszy stolicę Mongolii... — odpowiedział pułkownik.
Dżałhandzy potakiwał im ruchem głowy, a, gdy zamilkli, zamruczał:
— Bolszewicy nigdy by się nie odważyli zamordować Żywego Buddy, lecz podjął się tego przekupiony przez nich Bujuk. Piastował on wówczas straszliwą godność wśród lamów ze świty arcykapłana. Był turdzy-lamą!...
— Cóż to za godność? — spytał Iwari obcierając dłonie o poły kożucha.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.