Firlej prawie, że nie słyszał tego groźnego poryku i nie uświadomił sobie, że to o swym istnieniu, głodzie i prawie mordu i krwi oznajmił pręgowany władca i postrach dżungli — tygrys bengalski.
Ale pastuchy, biwakujący przy wypędzonych na paszę wielbłądach, zebu i innych zwierzętach pociągowych, wiedzieli co znaczy ten władczy i złowróżbny głos. Zaczęli więc krzyczeć, nawoływać się, bić w bębny i gongi, dorzucać suchej trzciny do ognisk buchających płomieniem.
Hałas ten, zagłuszony odległością i ciężkimi oparami, ledwo dobiegał uszu doktora.
Nagle Firlej drgnął i zerwał się ze stopnia.
Tuż nad nim rozedrgało się przeraźliwe, cienkie ujadanie psa. Wydało mu się w pewnej chwili, że poznaje szczekanie „Knoxa“, lecz myśli doktora były dalekie od wszelkiej rzeczywistości, więc zdumiony, a raczej nawet przerażony podniósł głowę.
Nad nim widniało kamienne ogrodzenie werandy opartej na kolumnach frontowych. Spomiędzy jej filarków wyglądała biała głowa pieska z czarną plamą przez jedno oko i ucho. Głowa ta targała się gwałtownie wydając przeraźliwe, niemal histeryczne szczekanie, przerywane na krótko jak gdyby niecierpliwym pojękiwaniem i piskiem.
Doktór nie miał już teraz najmniejszej wątpliwości, że to jego piesek, jego „Knox“ wyrwał się z wnętrza domu zwęszywszy swego gospodarza i dobija się, żeby go puszczono do niego, bo nigdy się z nim nie rozstawał. Stęsknił się zapewne za nim i swoją wierną psią duszą pragnie być przy nim.
Tak myślał Firlej, a tymczasem piesek spostrzegłszy, że jego pan patrzy na niego, z piskiem pobiegł do domu. Doktór słyszał jego szczekanie w głębi budynku, a po chwili ujrzał go znowu na werandzie. Szczekał znowu i pojękiwał, jak gdyby chcąc wyrazić myśl:
— Ach! Ach! Ci ludzie nic nie rozumieją. Ach! Ach!
Darł się na całe psie gardło i znowu, warcząc niecierpliwie, popędził do domu.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.