— Zostanę przy tobie tyle czasu, ile zażądasz...
— Dziękuję! — powtórzył wzruszonym głosem doktór ściskając mu dłoń.
Więcej nie mówili już do siebie, zresztą uwaga ich i myśli skierowane zostały na inne wypadki.
Ulicą miasteczka jeden po drugim przemykały się samochody. Najpierw przejechały cztery szare maszyny z urzędnikami sądowymi i policją, za nimi trzy następne, natłoczone niezwykle barwnie umundurowanymi żołnierzami — w czerwonych mundurach, niebieskich szarawarach i białych zawojach opasanych złotymi sznurami.
Firlej domyślił się, że była to gwardia przyboczna radży Rungpuru i że wkrótce ujrzy samego władcę.
Istotnie przed oknami przesunęła się olbrzymia limuzyna połyskująca kryształem szyb, srebrnymi ozdobami, wspaniałym herbem na drzwiczkach i sztandarem władcy półzależnego państwa, liczącego koło 20 milionów mieszkańców.
Firlej poznał dostojną i dumną twarz Ghas-Bogry, którego dwukrotnie miał sposobność widzieć w Tassgongu.
Obok radży siedział wysoki, chudy, o zaciętych i surowych oczach Anglik.
Z tłumu stojącego pod oknami klasztoru rozległy się zaniepokojone głosy:
— Patrzcie! Sam sir Reginald Mellington, gubernator Bengalu, przybył do Singribari! Jak widać coś ważnego zaszło w naszym mieście!
Za autem radży biegł kłusem inspektor Spencer a za nim pędziło dziesięciu konsteblów-Hindusów.
Samochody z urzędnikami zatrzymały się przed biurem policji, inne — wiozące świtę stanęły przed białym gmachem „Oriental Stocks“. Żołnierze wyskoczyli i ustawili się w dwa szeregi z bronią na ramieniu. Przed frontem stał oficer, a tuż za nim wyprężony jak struna z fanfarą opartą na biodrze — trębacz.
Rozedrgała się trąba, oddział sprezentował broń, oficer podszedł z raportem do wysiadających z limuzyny radży i gu-
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.