Firlej otrzymawszy od Atri kartkę z zaproszeniem na lunch — odczytywał ją zapewne z dziesięć razy.
„Mój ojciec cieszy się, że pozna mego zbawcę i obrońcę. Niech pan doktór czym prędzej przychodzi do Hilla na lunch. Proszę być takim, jakim pan jest w rzeczywistości, bo to najwięcej mi się podoba i najlepiej do pana pasuje! Ja i „Knox“ z niecierpliwością czekamy na pana doktora!“ — pisała księżniczka.
Z jakimś niepokojem w sercu szedł Firlej na lunch do „Oriental Stocks“.
Czuł się trochę skrępowany z powodu nieodpowiedniego stroju, w którym miał wystąpić w obecności radży i gubernatora.
— Zapewne wszyscy się wystroją jak na bal dworski, a ty, człowieku, paraduj w kurcie zamszowej, wytartych portkach, zrudziałych butach i w czerwonej kraciastej koszuli. Wspaniały dżentelmen nie ma co mówić. Psy na widok takiego wyć by zaczęły, a konie by się uśmiały!
Odmówić się od zaproszenia i możliwości widzenia Atri nie miał jednak sił, więc szedł, chociaż ociągał się jak mógł i zwalniał coraz bardziej kroku.
— Cóż to, podagra panu dokucza, czy co? — posłyszał drwiący głos księżniczki.
Stała na werandzie, oparta na ramieniu ojca i od dawna już wyglądała Firleja.
Czarne oczy Ghas-Bogry migotały wesołymi iskierkami.