Poganiacz zwrócił twarz do doktora i powtórzył z uszanowaniem:
— Dostojny panie! Tropiciel dostrzegł ślady gajała i tygrysa. Przysięga on, że muszą przejść tym przesmykiem pomiędzy spróchniałym dębem a gęstwiną bambusów.
Firlej w milczeniu skinął głową i mocniej zacisnął sztucer w ręku.
Wbijał wzrok w gąszcz krzaków, twardej trawy i trzcin, lecz cisza panowała dokoła. Gdyby nie dwie rybitwy unoszące się nad jeziorkiem i ich drapieżny skwir, można byłoby myśleć, że cała miejscowość wymarła od dawna.
Nagle gdzieś daleko, zapewne na przeciwległym krańcu kotliny, zagrała trąbka.
To łowczy dawał sygnał naganiaczom.
Odpowiedziała mu natychmiast głucha jeszcze i daleka wrzawa.
Nad lasem i jeziorem przeciągnęło stado spłoszonych żórawi.
Rybitwy zapadły do trzcin i nie odzywały się więcej.
Wrzawa wzmagała się i zbliżała.
Doktór mógł już rozróżnić poszczególne głosy, stuk kijów o pnie drzew i jazgot grzechotek.
Na skraju kotliny z trzech stron mignęły mu sylwetki naganiaczy i znikły w zaroślach.
Po chwili Firlej spostrzegł rudel plamistych jeleni — aksisów śmigających przez wąski ducht.
Przepadły gdzieś jak widma.
Na lewo od stojącego na posterunku myśliwego buchnęło raz po raz dwa strzały.
Wrzawa umilkła natychmiast i na jedną krótką chwilę zapadła znów jeszcze bardziej tajemnicza, przyczajona cisza.
Na chwilę tylko, bo znowu rozedrgał się róg łowiecki, zerwały się krzyki i drażniący jazgotliwy turkot grzechotek.
Przed Firlejem rozbiegały się w różne strony trzy wąziutkie przesmyki — grządy wydeptane przez zwierzęta idące na wodopój. Ścieżki te robiąc ostry zakręt ginęły w haszczach.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.