— Mów! Musisz powiedzieć! — rzucił surowo patrząc na poganiacza doktór.
— Do mego słonia, wynajętego dla ciebie, sahibie, był wyznaczony inny tropiciel, Rugara z Triwaszy, ale przyszedł później Czandra i powiedział, że łowczy jego posłał ci do pomocy...
— Aha! Czandra z Singribari! Czandra sygnalizujący komuś! Mogę przeto spodziewać się, że na polance obok zabitego tygrysa znajdę starego znajomego — Michała Sobcowa z przyklejoną brodą! — pomyślał Firlej. — No, cóż?! Nosił wilk, ponieśli i wilka! Do czasu dzban wodę nosi!
Na rozkaz kornaka słoń ukląkł. Doktór jednym skokiem był już na ziemi i biegł do leżącego człowieka w ciemno wiśniowym stroju i zielonych butach, szytych srebrem.
Firlej biegł całym pędem, nie słysząc odgłosów strzałów, wzmagającej się wrzawy, czynionej przez zbliżającą się nagonkę, i nie widząc mknących w popłochu jeleni o wspaniałych wieńcach i ciemnoszarego gajała o potężnych rogach, cwałującego zboczem kotliny.
Firlej przedarł się wreszcie przez krzaki i pochylił się nad leżącym człowiekiem.
Obejrzawszy go uważnie gwizdnął przeciągle wyrażając tym najwyższe zdumienie.
Broda była najprawdziwsza, a jej posiadacza Firlej nigdy nie widział.
— Cóż to znów za jakaś nowa tajemnica? — mruknął drapiąc się w głowę.
Przy nim stanął kornak.
— Sahibie! Sahibie! — szeptał ze strachem. — Jest to Baab-al-Madras, radża Balory! Nie żyje!
— Radża Balory? — zapytał doktór patrząc na poganiacza słonia.
— Tak jest, sahibie! — kiwnął głową Hindus. — Mówię dobrze... Znam Baaba, gdyż dawniej, gdy uważał się za przyjaciela naszego władcy, często bywał w Rungpurze i brał udział w łowach naszego pana!
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.