Rozdarł na nim szatę i koszulę i dotknął pulsu.
Przekonał się, że serce biło jeszcze słabym tętnem.
Prawe ramię za to było w straszliwym stanie. Kość — strzaskana potężnymi kłami tygrysa, mięśnie — poszarpane na włókna i skrawki.
— Za dużo, bracie, wypłynęło z ciebie posoki — mruczał do niego Firlej. — Teraz nie będziesz już taki jurny i krewki... Będziesz miał szczęście, jeżeli zakończy się tylko amputacją ramienia. Właściwie, zgodnie z zasadami medycyny oficjalnej powinieneś się wykopycić, odlecieć do Abrahama na piwo, bo czarna Kali, bogini śmierci, dotknęła już ciebie swoją dłonią, a jeżeli nie zabiła ciebie odrazu, to dlatego, że brzydziła się dotknąć takiego szelmy po raz drugi...
Hindus — kornak z szacunkiem patrzał na Firleja, bo był przekonany, że ten odmawia jakieś zaklęcia.
Doktór tymczasem mruczał dalej:
— Będę ciebie, drabie, pielęgnował, jak niańka niemowlę, będę się nosił z tobą, jak z rozbitym jajkiem, i urobię ciebie na gomółkę, a jeżeli nie wykopycisz mi się — zatańczysz mi tak, jak ja ci zagram...
Tak mrucząc rozglądał się dokoła i szukał czegoś w trawie.
Wreszcie rozdarłszy koszulę radży, kazał poganiaczowi porobić z niej wąskie bandaże, sam zaś w pochylonej postawie krążył w krzakach i od czasu do czasu zrywał drobne, lepkie listeczki jakichś roślin.
Uśmiechał się do nich i mówił żartobliwie:
— A... to pani, panno „lu-man-di“? No, wreszcie odnaleźliśmy się, panie „gou-czu“? Mam dla was pilną pracę!
Uzbierawszy sporą garść potrzebnych mu ziół, powrócił do nieprzytomnego Baaba i począł rozcierać w dłoniach przyniesione listki i blado zielone piórka. Wydzielały czerwony, lepki sok o ostrym zapachu. Przepoiwszy tą cieczą bandaż nałożył go na straszną, szarpaną ranę i zrobił opatrunek.
— Przewróćmy dostojnego radżę na jego dostojny lewy bok — powiedział lekarz do kornaka, po czym odnalazł
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.