Ghas-Bogra słuchał go uważnie i w końcu zapytał swego wroga:
— Cóżeś robił w granicach mego państwa, Baab-al-Madras!
Radża Balory nie mógł znaleźć odpowiedzi, więc wyręczył go Firlej:
— Radża Baab mówił mi, że w kniei swego państwa ścigał tego starego tygrysa, a że jest zapalonym myśliwcem, nie spostrzegł, że znalazł się na twoim terytorium, dostojny radżo!
— Hm... uhum... hm... — mruczał Ghas-Bogra spostrzegłszy wymowny wyraz oczu przyszłego zięcia, który tymczasem pytał:
— Czy nie widział ktoś z nagonki tropiciela Czandry — łowcy z Singribari?
W tłumie Bengalczyków przebiegł pogwar. Pytanie doktora podawano sobie z ust do ust.
— Ja widziałem Czandrę! — zawołał młody Hindus w czarnym zawoju.
— Gdzieś go widział? — podbiegł do niego Firlej.
— Wlazł na sam szczyt figowca nad Kolambogą! Myślałem, że chce obejrzeć okolicę i wypatrzyć zwierzynę — objaśnił naganiacz.
Firlej podszedł do łowczego i coś szepnął mu do ucha.
W godzinę potem, kiedy karawana łowców dochodziła już do Sabali, gdzie stały samochody, pięciu konnych gwardzistów dogoniło całe towarzystwo.
Żołnierze z Rungpuru prowadzili ze sobą Czandrę, uwiązanego pomiędzy dwoma końmi.
Doktór Firlej nie czekał na obiad, wydawany w polu przez radżę Ghas-Bogrę, lecz ulokowawszy swego pacjenta w samochodzie, wraz z nim i sierżantem gwardii pałacowej ruszył do Rungpuru.
Miał poważne powody do pośpiechu, a jeden najważniejszy miał nawet... imię.
Brzmiało ono — Atri-Maja.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.