— Jestem tu więźniem, nie gościem! — rzucił prawie brutalnie Baab wbijając oczy w poważną twarz swego wroga.
Jakież jednak było jego zdumienie, gdy zwykle porywczy i dumny radża Rungpuru spokojnym a nawet życzliwym głosem odpowiedział:
— Mój brat radża w każdej chwili mógłby opuścić pałac i moją stolicę. Sądziłem jednak, że sam los chciał, by zaopiekował się tobą, tak wybitny lekarz, jakim jest doktór Firlej z Ameryki...
— Zamierzałem zabić go i strzeliłem do doktora z karabina... — wtrącił zaciskając szczęki Baab.
Firlej wybuchnął głośnym śmiechem.
— Radża Balory ma gorączkę i za wcześnie, widać, pochwaliłem się wynikiem swego leczenia! — powiedział. — Wiem, że radża Baab strzelał, a to już nie jego wina, że karabin wytrącony mu z rąk przez tygrysa wypalił w moją właśnie stronę... Tyle tylko pamiętam, radżo Baab-al-Madras, i pan powinien tylko tak myśleć, nie inaczej... Ale, nie mówmy już o rzeczach znanych! Powiem wam, że postanowiłem za dwa dni przystąpić do operacji i mam już nadzieję, że...
Urwał nagle i dodał:
— Wynik będzie zależał od miłosierdzia Bożego! Co zaś tyczy się mnie — to zrobię wszystko jak najsumienniej!
Gdy wszyscy opuścili pokój radża Baab-al-Madras leżał długo z szeroko otwartymi oczyma.
Miotało się w nich zdumienie, przechodziło w jakąś walkę wewnętrzną, krystalizowało się w określone postanowienie, by po chwili przekształcić się w niepewność, wahanie, podejrzliwość i wrogość. I tak — raz po raz. Cały łańcuch sprzecznych wrażeń i kalejdoskopicznie szybko zmieniających się uczuć przesnuwał się przed oczami chorego radży.
Firlej w tym samym czasie był już w innym miejscu.
Nie sam jednak.
Obok niego pracowały dwie drogie mu istoty.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.