Przyjąwszy jeszcze piętnastu chorych, doktór oznajmił, że następne przyjęcie będzie za dwa dni, gdyż teraz musi z rozkazu radży Rungpuru zaopiekować się poszarpanym przez tygrysa radżą Balory.
Wieść o tym lotem błyskawicy rozbiegła się po całym mieście i pomknęła dalej i dalej aż pod spychy Himalajów.
— Radża Ghas-Bogra opiekuje się radżą Balory! — powtarzano z ust do ust.
W pałacu zameldowano Firlejowi, że jakiś nieznany nikomu przybysz prosi o posłuchanie u niego.
Doktór zajrzał do poczekalni.
Naprzeciwko niemu szedł już ogromny, barczysty Mongoł o ospowatej twarzy i kabłąkowatych nogach.
— Hutuhta Dżałhandzy! — zawołał uradowany Firlej potrząsając mu ręce.
Zwęszył go widać rozbijający się po pałacu „Knox“, bo zdyszany pędził już z komnat Atri, szczekał i piszczał, a dopadłszy Mongoła jął skakać i lizać go po rękach i nogach, czym bardzo wzruszył lamę.
— Co się z wami dzieje, hutuhto? — troskliwie wypytywał przyjaciela doktór. — Widzę, że nie udało wam się odnaleźć pierścienia, bo jesteście smutni?
— Pierścień przepadł bez śladu! — zamruczał lama z westchnieniem. — Czegośmy tylko nie robili z detektywami, żeby choć cokolwiek dowiedzieć się o człowieku, który go odnalazł! Bo przecież ktoś musiał go znaleźć?!
— Zapewne! — potwierdził Firlej. — Zapewne, jeżeli nie był nim... Sobcow. Mógł wszakże po ucieczce swojej z więzienia czatować na odpowiednią chwilę, by dostać w swoje ręce pierścień, ukrywany przez Torczi?
Mongoł spojrzał na doktora z uwagą i nadzieją, lecz po chwili mruknął znowu:
— Sobcow też zniknął jak cień ważki na zwierciadle jeziora.
— Zniknął... to prawda! — uśmiechnął się Firlej. — Musi jednak być gdzieś blisko, gdyż ludzie jego kręcili się koło mnie... w niezupełnie przyjaznych zamiarach!
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.