— Czy wiesz — powiedziała przyciszonym głosem Atri — że istnieją śmieszne kasty ludzi chodzących prawą stroną ulicy i inna — złożona z tych, co wolą lewą stronę?!
— To bezsensowne, a zarazem szkodliwe dla państwa, gdyż żaden władca nie może polegać na narodzie, gdzie sama religia i przestarzałe obyczaje stoją na przeszkodzie jedności i współpracy! — odparł Firlej i nagle się zaśmiał wesoło: — To tak, jakby Baab-al-Madras zażądał stanowczo, żeby operował go nie biały człowiek, tylko członek jego kasty i z tego powodu... wyzionąłby ducha!
— E-e, radża Balory nie zażąda tego! — potrząsnęła główką dziewczyna. — Jest on muzułmaninem, a więc nie uznaje kast.
— No, to jego szczęście!
— Ale za to będzie napewno mruczał zaklęcia! — zaśmiała się Atri. — Muzułmanie są strasznie zabobonni!
— Niedługo będzie tego mruczenia, bo mu zrobię usypiający zastrzyk i — może sobie chrapać ile się zmieści, ale od mruczenia — wara! — wesołym głosem powiedział doktór.
Samochód wydostał się wreszcie na szosę i pomknął na południe.
Po godzinie jazdy wyjechali na brzeg Gangesu.
Mętna struga „świętej rzeki“, do której Hindusi wrzucają popioły swych spalonych nieboszczyków, a sami się kąpią zmywając grzechy, choroby i... brud, wartko biegła, dążąc ze spychów góry Nanda-Devi w objęcia Oceanu Indyjskiego.
Na lesistych zboczach pagórków bielały malownicze wille bogaczy hinduskich, a nad nimi strzelając pod ciemnoszafirowe niebo rzeźbionymi wieżyczkami górowała letnia rezydencja radży Rungpuru.
Cadillac zatrzymał się przy wjeździe do parku i ryknął syreną.
Natychmiast przybiegł odźwierny, otworzył kutą, żelazną bramę i z niskim pokłonem przepuścił wóz.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.