— Stań tu, Roanda! — zawołała Atri do szofera.
Młoda para wysiadła z samochodu i, poprzedzana przez ucieszonego z przechadzki „Knoxa“, weszła w boczną aleję.
Piesek szalał z radości, gonił małpki, a zapędziwszy je na sam wierzchołek figowca oszczekiwał je długo, podbudzony ich rechotaniem i zgrzytem ostrych ząbków; dalej wypłoszył całe stadko złocistych bażantów, aż wreszcie ścigać począł oswojonego jelenia — aksisa, naśladując ogara.
Firlej z Atri usiedli w białej altance opartej na ośmiu strzelistych marmurowych kolumienkach.
Przez dach z różowych i fioletowych płytek szklanych sączyło się miękkie, pieszczotliwe światło. Lekki wietrzyk niewidzialnymi skrzydłami delikatnie muskał siedzących ludzi, zapatrzonych w siebie. Jakiś malutki, zielony, jak szmaragd ptaszek z długim szkarłatnego koloru ogonkiem kołysał się na cienkiej gałązce i szczebiotał dzwonnie.
Z oddali dobiegało szczekanie „Knoxa“, rechot zaniepokojonych małpek i zgrzyt żwiru pod racicami aksisa, gonionego przez upartego pieska.
Spoza krzewów limanij, okrytych okiściami koralowego kwiecia, połyskiwało dalekie zakole Gangesu tworzącego w tym miejscu zawiłą pętlę pełną łach, mielizn i kęp, okrytych bujną roślinnością.
Na jednej z nich stała potężna pagoda — tępo zakończona piramida o ścianach, ozdobionych rzeźbami scen z życia Indry.
Barki o różowych i złocistych żaglach spływały z wartem rzeki.
Nadzy, do posągów podobni żeglarze siedzieli przy burtach — nieruchomi, zadumani.
Unosiły się nad wodą błyskając srebrem skrzydeł czeredy rybitw rozkrzyczanych.
Za rzeką rozparła się jasno-zielona, ni to z malachitowych płytek ułożona mozaika pól ryżowych, dalej — ciemna ściana dżungli, a nad nią pierzaste korony palm i jeszcze jedna pagoda — ogromna, ciężka, prawie czarna.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.