Głos doktora stawał się coraz smutniejszy, a jasne zawsze i pogodne oczy okryły się mgiełką zadumy.
Milczeli oboje wsłuchując się w bicie własnych serc i ciszę, która zaległa dokoła.
Trzymali się za ręce, ni to szukając w sobie oparcia i obrony.
Do altanki wszedł zziajany, zasapany „Knox“ i padł jak nieżywy w cieniu pod ławką.
Od strony Gangesu dobiegła zwrotka pieśni z Gitagowindy:
„Gdy z gór Malaji wiatr luby wionie,
Unosząc słodkie gwoździków wonie,
Kiedy w zawody z brzęczeniem pszczoły
Kukułka kuka trel swój wesoły,
I brzmi jej śpiewem altana —
Przyjaciółko kochana,
W wiosenną porę
Gdy serce chore
W rozłące kona,
Hari się bawi, weseli, tańczy śród dziewcząt grona“.
Śpiewak urwał nagle, bo skądś z daleka, może z dżungli za rzeką dopłynęło częstotliwe, jednostajne kukanie kukułki, a echo jej głosu z lekkim szelestem tłukło się pod marmurową kopułą altany, niby wielka ćma miękkimi skrzydłami muskała zimny kamień.
Wreszcie odezwała się Atri.
Energicznym ruchem uniosła główkę i błyskając ciemnobursztynowymi oczami, spytała, ukazując białe ząbki:
— Czy to mądry Sain-Noin nauczył ciebie rozumieć tak właśnie duszę i serce kochającej dziewczyny?
Firlej wzruszył ramionami.
— Nie mówiliśmy z nim o tym — szepnął smutnym głosem.
— Chwała Bogu, gdyż w przeciwnym razie pomyślałabym, że napróżno uważają go za mędrca!
— A więc powiedziałem coś niemądrego?