— Gdy jechaliśmy na targi przyłączyło się do nas czterech jeźdźców na zdrożonych, ale dobrych koniach, o-o, bardzo dobrych! — cmokając ciemnymi wargami opowiadał Kaszmirczyk. — Trzech odjechało z karawaną chińską, a jeden pozostał przy koniach i z nami przybył do Singribari. Rozumieliśmy, że krył się, ale to była jego sprawa, nasza zaś — zarobić parę rupij. Na Allaha Sprawiedliwego! Potem, słysz, dwóch z tych cudzoziemców zostało aresztowanych, trzeci okazał się... trzecią, cha-cha-cha, i ktoś ją porwał, jak to nieraz z kobietami bywa, czwarty zaś zwiał i policja schwytać go nie zdążyła...
— Wiem coś o tym — uśmiechnął się Firlej — no, i co dalej?
— Jeden z aresztowanych, ten właśnie, który z nami przyjechał do miasta, wyrzucił przez okno więzienia jakiś pierścień z bardzo pięknym kamieniem, czerwonym jak krew!
— I cóż się stało z tym pierścieniem? Mów prędzej! — zainteresował się doktór.
Kaszmirczyk począł trząść się ze śmiechu i machać rękami, jak wiatrak, gdyż ręce miał straszliwie długie i ruchliwe.
Naśmiawszy się do syta opowiadał dalej z przejęciem i coraz żywszą gestykulacją:
— Kramu narobił ten pierścień! Jakiś lama poszukiwał go, poszukiwała policja, poszukiwali wszyscy, bo każdego ręce świerzbiały do dwóch nagród po 10.000 rupij za znalezienie pierścienia z czerwonym kamykiem, ale wszystko do chrzanu! Przepadł jak srebrna rupia w nurcie Gangesu!
— Wiem, że pierścień ten przepadł — kiwnął głową rozczarowany opowiadaniem Firlej.
— Pierścień ten sam się odnalazł! — zarechotał Kaszmirczyk. — Wyrzucony przez okno wpadł do kosza, który niósł na plecach żebrak z Tezpuru. Leżał tam wśród rupieci kilka dni aż wygrzebał go ów żebrak i nic nie wiedząc o nagrodzie sprzedał jakiemuś Butańczykowi za dziesięć rupij, a, że ten barbarzyńca mieszkał w tym samym, co i my
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.