Stan ten, nazywany przez Sain Noina „jogibahan“, nie wyczerpywał bynajmniej Firleja, lecz jak gdyby spalał go.
Chudł więc, tracił apetyt i sen, nie czuł zmęczenia, zimna, ani gorąca; opuściło go uczucie radości i tęsknoty tak dalece, iż przestał już oczekiwać z niecierpliwością regularnie nadchodzących listów, a raz nawet, gdy stanął przed nim goniec odjeżdżający do Singribari, przypomniał sobie, że przez trzy dni ani razu nie myślał o Atri-Maji, Radż-Szupurze i swoich projektach, aprobowanych przez radżę Ghas-Bogrę, i nie napisał listu do ukochanej dziewczyny ani do siostry.
Zaniepokoiło go to na chwilę, lecz rozumiał, że musi wytrwać i uzyskać to, co dla lekarza było najistotniejsze — dokładne wyczucie i przejrzenie natury pacjenta.
Tak żył jeszcze dwa miesiące doktór Firlej w klasztorze Tassgong.
Już ciepłe południowo-wschodnie wiatry coraz częściej dobiegały do ostatnich uskoków Himalajów, zmiatając śnieg, który topniał i wypełniał zimną wodą łożyska potoków, zbiegających do Brahmaputry i martwe milczące wąwozy.
Wkrótce tu i ówdzie, w miejscach osłoniętych od północy i zachodu wybijać się poczęły bladozielone byliny, pierwiosnki górskie, barwne krokusy i żółte „sarana“ — wonne lilie wyżynne.
Na krzakach nabrzmiewały sokami pączki z ukrytymi w nich listeczkami, lepkimi i słabowitymi jeszcze, niby niemowlęta w ciepłych, włochatych pieluszkach.
Na nagich pędach „tribaldii“ wysypały się żółte gwiazdki, pachnące goździkami i żywicą; na ciemnych łapach modrzewi srebrzyły się już białe niemal świeczki i świeże miotełki młodego igliwia.
Rozśpiewało się ptactwo drobne i pysznie na wiosnę ubarwione. Trąbiły klucze żórawi i klangorzyły łabędzie, ciągnąc z „terai“, z bagnisk Irawadi i Menamu, a dążąc na północne mszarniki tundry syberyjskiej, gdzie miały wychować młode, zdrowe pokolenie.
W mroku kniei tokowały czarnogranatowe indyki górskie.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.