Na polankach śród krzaków piały namiętnie koguty bażancie i skakały sobie do oczu, walcząc o szare, ospałe kury, żerujące w suchej, szeleszczącej trawie.
Po przygrzewkach pofrunęły już żółte motylki, bzyknęły bąki i wyszedłszy z ziemnej kryjówki zaczaił się za kamykiem duży, kosmaty pająk — złowrogi goniec śmierci w chwili narodzin.
Wszystko krzyczało, porwane żądzą życia i świadczyło o nadchodzącej wiośnie.
Wreszcie wiatr gorący i parny wionął od oceanu, od skąpanego w słońcu Dekanu i w jednym niemal dniu wiosna zwyciężyła zimę i zapanowała wszechwładnie.
Firlej obojętny na wszystko poczuł jej tchnienie i jej ożywczą moc, która była jak wino, jak te drażniące opary snujące się o świcie nad ziemią, i po raz pierwszy od kilku miesięcy zdumionym wzrokiem rozejrzał się dokoła.
— To już i zima minęła — zdziwił się — i wiosna przyszła?...
Przypomniał sobie, że rychło już porzuci klasztor, bo wczoraj właśnie Sain-Noin powiedział mu, że więcej niczego go nauczyć nie może i tylko sam biały lekarz własną pracą i rozumem udoskonali nabyte w Tassgongu wiadomości.
A więc koniec! Teraz oczekuje go powrót do Rungpuru.
Znowu ujrzy cudne, pełne miłości oczy Atri-Maji, posłyszy jej niski, aksamitny głos i otoczy go piękny, promienny świat, taki inny od życia w zacisznym „kure“.
Obraz Atri przesuwał się przed jego oczyma, stawał się widzialnym, jak gdyby się materializował, przybierał żywe kształty, wołał go do siebie.
Chwilami zdawało mu się, że widzi w oczach Atri trwogę i przerażenie.
Coraz częściej i częściej widział ją z tym wyrazem bolesnego niepokoju i smutku.
— Co się stało? — zadawał sobie pytanie Firlej i próżno szukał odpowiedzi w ciemno-bursztynowych oczach, majaczących przed nim — to dalekich i zamglonych, to bliskich i pełnych rozpaczliwego wołania.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.