ków i skrawków, niby jazgot i fałszywy zgrzyt tysięcy kłócących się ze sobą dźwięków, — wszystko to wchłonęło w siebie jedno imię:
— Atri-Maja!
— Atri-Maja! — szepnął Firlej i zamknął oczy, niby w ekstazie modlitwy.
Gdy po chwili podniósł powieki, ujrzał Unena w tej samej pozornie postawie.
A jednak nawet osłabiony przez utratę krwi i ostry ból w plecach i piersi wzrok doktora spostrzegł coś nowego.
Zdało mu się, że Guru uniósł się nieco w powietrzu i jak gdyby lekko kołysał się nad ziemią. Pomiędzy palcami opuszczonej lewej ręki Unena, a dłonią Firleja przeciągnęły się niby świecące się struny fosforyzujące smugi światła. Takież smugi wysnuwały się z jego prawej ręki, wyciągniętej ku zachodowi.
Smugi te przebijały mury sali i biegły w przestrzeń niby kable telegraficzne, rozżarzone do białości, przeszywały masyw górski i ciągnęły się dalej i dalej, aż uderzyły w mury Radż-Szupuru, przenikły je i rozświetliły wnętrzne jakiejś komnaty.
Firlej omal nie krzyknął, lecz ból w płucach wstrzymał go od tego.
Ujrzał bowiem Atri-Maję.
Miotała się po komnacie, to podchodząc do okna, do którego z zimną chciwością przylgnęła ciemność, to siadając przy stole, to krążąc z kąta w kąt i rękami zaciskając sobie głowę.
Dobiegały wyraźnie jej westchnienia, ciche jęki, zdławione łkania i stuk kolan, gdy klękała przed białym posążkiem Matki Bożej z Lourdes, użalać się poczynała przed Bogurodzicielką, i płakać, i błagać rozpaczliwym szeptem.
Po chwili rozproszone po całej komnacie drgające promienie sączące się z palców guru, skupiły się w szerokie pasmo, ogarnęły i oplotły postać dziewczyny, a Firlej poczuł odrazu, że pomiędzy nim, a nią nawiązała się nierozerwalna nić łączności i wzajemnego wyczucia.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.