— Atri-Maja — wołało jego serce, omdlewające od szczęścia.
— Atri-Maja! — wtórowała mu dusza, oskrzydlona nagłą nadzieją.
— Atri-Maja! Atri-Maja! Atri-Maja! — powtarzały częstotliwie syczące w skroniach i rozbiegające się po ciele kropelki wzburzonej krwi.
Przez jedną chwilę mignęła mu droga postać Atri, gdy podbiegła do drzwi swej komnaty i odrzuciwszy haftowaną złotem zieloną kotarę, bezdźwięcznie uderzyła w gong.
Zapadła cisza i przytłoczył wszystko mrok.
Znikła komnata w Radż-Szupur i miotająca się w niej Atri, i Unen w białej sukni, i te zielone, fosforyzujące smugi i nici, co niby kable telegraficzne uchodziły w dal.
Firlej stracił przytomność.
Z gardła i nosa buchnęła mu czarna krew i powoli wsiąkała w poduszkę.
Przybiegli lekarze, zbadali puls, zajrzeli choremu pod powieki i posłali natychmiast po mistrza.
Karzeł zjawił się po chwili i ujął Firleja za obie ręce.
Miał w tej chwili opuszczone powieki i wykrzywioną straszliwym skurczem twarz.
— To niedobra krew odchodzić poczęła z przestrzelonego płuca — szepnął do lekarzy. — Wlejcie mu do ust... „dżen-tariby“ i pozostawcie go w spokoju. Młody jest, silny i szczęśliwy, więc może zwalczyć śmierć.
Doczekał się, aż dano choremu lekarstwo i odprawił wszystkich.
Idąc za nimi, zapytał siedzącego pod oknem Unena:
— Czy uczyniłeś, bracie, o co ciebie prosiłem?
— Uczyniłem... — szepnął słabym głosem młody lama.
Sain Noin kulejąc i zgrzytając paciorkami różańca, wyszedł.
Długo leżał Firlej jak nieżywy, ale niepostrzeżenie ocknął się na chwilę i zapadł w głęboki sen, bez majaków i marzeń...
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.