Czuł się zupełnie szczęśliwy, ukojony i pogodzony z losem, a gdy wsłuchiwał się w niski, melodyjny głos Atri-Maji, oczy mrużył w zachwycie i wdzięczności, ni to posłyszał nagle namiętną pobudkę do życia i szczęścia.
Jednak dzień przepowiedziany przez pełną wiary dziewczynę nastał — co prawda dopiero w lipcu, kiedy Sain-Noin zawyrokował wreszcie, że Firlej może już odbyć podróż do Singribari i dalej do Rungpuru.
Trzech gońców z tą wieścią pchnęła Atri do Radż-Szupur, gdzie zapanowała natychmiast wielka radość, iż powracają ci, którzy wierzą, że miłość ich, choć wybuchająca nagle, nie przeminie nigdy, gdyż los poddał ją ogniowej próbie męki ona zaś wyszła z niej zwycięsko.
W pięć lat po opisanych w tej powieści wypadkach w Rungpurze odbyła się wielka uroczystość, o której wiadomość powtórzyły pisma całego świata. W stolicy Ghas-Bogry w obecności wice-króla Indii, gubernatorów prowincji, konsulów państw cudzoziemskich i radżów został otwarty wielki szpital wraz z klinikami i laboratoriami doświadczalnymi. Wice-król — przedstawiciel króla Zjednoczonego Królestwa i Cesarstwa Indii — w mowie swojej podkreślił wielką rolę kulturalną i cywilizacyjną nowej fundacji, powstałej sumptem dwóch zaprzyjaźnionych radżów dla dobra olbrzymiej ludności kraju. Po tej mowie kierownik fundacji dr Firlej w podniosłym przemówieniu podkreślił cele i zadania instytucji i, oznajmiając, że współpracownikami jej będą młodzi polscy uczeni, wyraził przekonanie, iż przedstawiciele narodu rozumiejącego radość i bóle swe i niedolę dusz ludzkich potrafią dokonać wielkiego dzieła, zrodzonego z miłości bliźniego.
Gdy padły te słowa, Atri-Maja pochyliła się do męża i szepnęła cicho:
— Zrodzonego z miłości...
Dr Firlej spojrzał na nią rozpromienionym wzrokiem i powtórzył z siłą:
— Tak! Zrodzonego z miłości!