Wróżbiarz skulił się i ująwszy połę szaty hutuhty dotknął jej ustami. Postawiwszy mu na dłoni czerwony znak, ręką wskazał drogę.
Ujrzawszy Japończyka Iwari, wróżbiarz zerknął nieznacznie w jego stronę i mruknął:
— Zi-Pen[1] jest twoją ojczyzną... I twoją — dodał spojrzawszy na Sumbarę.
Poznaczył im ręce i patrzał w ślad za nimi z jakimś lękiem i przerażeniem, a potem szepnął do siebie:
— Mądry Budda, chroń dom twój w Tassgongu, zbliżają się bowiem czasy straszne i groźne!
Tymczasem hutuhta z Japończykami wchodzili już do poczekalni, gdzie przy małym stoliku podwinąwszy pod siebie nogi siedział lama w czerwonym płaszczu i w kołpaku, przypominającym grzebieniasty hełm grecki.
Dżałhandzy objaśnił go o celu przybycia.
— Dostojny bracie! — mówił poważnym głosem. — Ci dwaj cudzoziemcy wynajęli mnie za przewodnika do Tassgongu, by zaczerpnąć w waszym klasztorze z obfitego źródła głębokiej wiedzy, albowiem skarbnica ta wedle testamentu boskiego Lumbo-Dordżi otwarta jest dla wszystkich, którzy czczą imię Nauczyciela w kwiecie lotosu. Om!
Czerwony lama pochylił głowę z szacunkiem i złożył wszystkim trzem niskie ukłony.
— Stanie się wedle waszej woli! — odpowiedział z powagą. — Czy znane są wam nasze warunki?
Japończycy nic nie mówiąc położyli przed lamą rulony złotych monet. Ten drżącymi z chciwości palcami przeliczył złote jeny i rzucił je na stojącą przed nim wagę.
— Zgadza się! — szepnął. — To dla klasztoru, a dla mnie?...
Jeszcze jeden rulon głucho uderzył o stolnicę i zniknął natychmiast w fałdach czerwonej szaty.
W tej samej chwili rozległ się dźwięczny, wesoły śmiech i młody, barytonowy głos zawołał szyderczo:
- ↑ Japonia.