ninem, zastosowałbym do niego, nic zresztą nie mówiące w naszych warunkach określenie — cudotwórca! Gdyby tylko koledzy zechcieli, zaprotegowałbym ich przed niezrównanym „ta-emczi“[1] — Sain-Noinem!
Iwari i Sumbara poczęli się kłaniać i dziękować, aż w końcu pułkownik oświadczył Firlejowi:
— Tymczasem zabawimy tu nie dłużej niż przez tydzień, gdyż mamy polecenie naszego rządu zwiedzić szpital dla cierpiących na chorobę Bantiego w Radżapore pod Bombajem i leprozorium na wyspie Ankuta w grupie Lakkadiwów, po czym dopiero zainstalujemy się w Tassgongu na kilka miesięcy. Poprosimy wtedy czcigodnego kolegę o jego przyjacielską protekcję!
— W każdej chwili jestem do usług panów — obiecał im Firlej i nagle przypomniawszy coś sobie spytał: — W jakim porcie wylądowali koledzy? Zapewne w Kalkucie?
Japończycy spojrzeli na siebie niespokojnym wzrokiem i po chwili, niby na komendę zaczęli chichotać, nie zapominając jednak o pełnym szacunku, głośnym wciąganiu powietrza.
— O, nie! — zaczął wreszcie Sumbara. — Zrobiliśmy niezwykle porywającą podróż z Tientsinu przez ziemię Ordos, wschodni Tsaidam i Kham...
— Przecięliście zatem cały niemal Tybet?!... — wykrzyknął zdumiony Firlej.
— Tak jest! — powiedział wciąż jeszcze chichocząc Iwari. — Mieliśmy wspaniałego przewodnika, lamę-lekarza... z klasztoru... małego klasztoru Ning-Sia, znajdującego się w kraju Ordosów pomiędzy Wielkim Murem chińskim a rzeką Żółtą. Chcieliśmy zwiedzić obóz zadżumionych w pustyni i drugi — dla trędowatych na Tsaidamie, dziwne miejsca, skąd chorzy nie powracają już nigdy lub też zostają uleczeni wodą źródła, powietrzem i zapewne jakiemiś nieznanymi promieniami, emanującymi z ziemi...
— Słyszałem coś o tym... Jest to naprawdę niezmiernie ciekawe i zastanawiające zjawisko — mruknął Firlej. — Za-
- ↑ Ta-emczi — wielki lekarz.