dzieć, że ten Sobcow obok chirurgii jest zawołanym „ziolarzem“!
Podczas tej rozmowy drzwi, umieszczone w głębi poczekalni, uchyliły się ostrożnie. Do izby wszedł mały, szczupły lama z rękami ukrytymi w fałdach czerwonej szaty i z bursztynowym różańcem na szyi. Przesunął się jak cień — przygarbiony i milczący. Przelotnie tylko rzucił spojrzenie spod krzaczastych, siwych brwi na Japończyków rozmawiających z Firlejem, a potem na klęczącego Dżałhandzy. Drgnęły mu zaczerwienione powieki, a czarne, przenikliwe oczy zmrużyły się z lekka. Niby coś żując poruszył sinymi wargami i wyszedł na dziedziniec. Iwari spostrzegł, że czerwony lama siedzący przy stoliku skulił się i zamrugał wystraszonymi oczyma, gdy tymczasem twarz hutuhty stała się jeszcze bardziej nieprzenikniona.
— Koledzy! — zawołał Firlej. — Pójdę do Sain-Noina i poproszę go, żeby mi pozwolił przedstawić was sobie. Przed chwilą dopiero pozostawiłem go w jego pracowni.
Japończycy w milczeniu ukłonili się, wyrażając tym ruchem podziękowanie i swoją zgodę.
Młody lekarz opuścił poczekalnię skierowawszy się w głąb budynku.
— Sobcow jest tutaj... Dziś wyjechał o świcie... Podobno w góry... — szepnął po mongolsku podchodząc do hutuhty Iwari, lecz ani jeden mięsień nie drgnął na twarzy Dżałhandzy. Można było przysiąc, że nie posłyszał lub nie zrozumiał tych słów.
Tymczasem w jego okrągłej głowie miotała się w tej chwili jedna tylko myśl.
— Bujuk, lama-truciciel poznał mnie!...
W tej chwili z podwórza wbiegł służka, czy może kleryk klasztorny, zwykły „bandi“ i podał mu leżący na tacy list w czerwonej chińskiej kopercie.
Dżałhandzy ostrym, podejrzliwym wzrokiem przyjrzał się chłopakowi a potem rzucił okiem na kopertę.
— Co to jest? List do mnie? Zapewne zaszła pomyłka? — spytał spokojnie nie zdejmując rąk z kolan.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.