Nie skończył zdania, gdyż do poczekalni wszedł Firlej i zawołał:
— Proszę za mną! Czcigodny Sain-Noin ucieszył się z przyjazdu lekarzy japońskich!
Młody lekarz prowadził gości przez amfiladę łączących się jedna z drugą dużych, pustych sal, gdzie jedynym meblem była wysoka estrada i wąski, ciągnący się przez całą ich długość pomost, ozdobą zaś siedem stylizowanych hieroglifów tybetańskich — zawierających modlitwę do wielkiego ducha Himalajów, wcielonego w postaci arcykapłana z Lhasy. Stanęli wreszcie przed ciężkimi drzwiami z jakiegoś ciemnego drzewa, ozdobionego skuwkami z okrytego śniedzią brązu.
Firlej zapukał i nie czekając odpowiedzi otworzył drzwi.
W półciemnym pokoju, zastawionym jakimiś dziwacznymi retortami z gliny, porcelany i miedzi, przepełnionym mięszaniną kwaśnych oparów wydobywających się spod pokrywy stojącego na węglach tyglu i przeróżnych zapachów ziół w pękach wiszących pod pułapem, siedział człowiek tak małego wzrostu, że można go było uważać za karła.
Na cienkim, zakrzywionym nosie połyskiwały szkła ogromnych chińskich okularów w czarnej oprawie. Spoza lekko zadymionych szkieł migotały dziwnym blaskiem szeroko rozwarte, jak gdyby zdumione oczy. Sain-Noin miał na sobie kusą, śmiesznie obcisłą szatę z ciemnej, straszliwie zatłuszczonej i powalanej tkaniny, na głowie — beret trójgraniasty, w ręku zaś — szeroką niebieską wstęgę.
Na ścianach wisiały malowane na jedwabnych pasach wizerunki potwornych bóstw lamaickich, oprawione w ramy deski z horoskopami i jakaś dziwna mapa zapewne bardzo szczegółowa, chociaż obaj Japończycy nie mogli domyśleć się, co sobą przedstawia.
Dokoła przy długich ladach, koło pieców i przyrządów do destylacji pracowali młodzi i starzy lamowie. Zachowywali oni milczenie i poruszali się cicho, z najwyższym szacunkiem spoglądając w stronę mistrza.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.