mnaty, więc wszystko go dziwiło. Rozglądał biurko i głaskał dłonią jego wypolerowany blat, dotknął kałamarza i wiecznego pióra, zastanawiał się nad przeznaczeniem wałka suszki, a potem długo stał przed szafką z książkami angielskimi, brał w ręce grube tomy w płóciennych oprawach ze złotymi napisami na grzbietach. Zatrzymał się dłużej na tablicy atlasu anatomicznego. Rozpatrywał ją uważnie, a znać było, że orientuje się we wszystkim doskonale, gdyż usta jego poruszały się, wymawiając tybetańskie, mongolskie i hinduskie nazwy narządów organizmu ludzkiego. W sypialni podobała mu się umywalka, sporządzona na zamówienie Firleja przez zdolnego blacharza chińskiego z osady handlowej, i stolik z przyrządami toaletowymi i flakonami, aż w końcu zatrzymał wzrok na obrazie wiszącym nad tapczanem. Była to piękna kopia arcydzieła Gwido Reni — Chrystus w wieńcu cierniowym.
— Borchan? Bóg? — zapytał z nabożeństwem wpatrując się w oblicze Zbawiciela.
Firlej w milczeniu pochylił głowę.
— Znam go! — szepnął pundita. — Syn Boży, który pozwolił się umęczyć! W kaplicy w klasztorze Panczen-Lamy w Taszi-Lumpo widziałem czarny krzyż z białą postacią Syna waszego Boga...
— W Taszi-Lumpo? — spytał młody lekarz myśląc, że przeor się pomylił.
— W klasztorze Panczen-Lamy! — powtórzył Eher. — Siedemset lat temu koło klasztoru mieszkali wasi mnisi, ludzie miłosierni, uczeni i pracowici i modlili się przed tym krzyżem. W sto lat później chińscy urzędnicy zagarnąwszy Tybet wygnali mnichów, ale ówczesny Panczen-lama osądził, że Bóg białych ludzi jest dobrym Bogiem, więc kazał przenieść krzyż do kaplicy i wmurować go w ścianę. Pozostaje on tam po dziś dzień, tylko ukryto go za zieloną kotarą z testamentem założyciela naszej wiary — boskiego Dzonkapy. Niech imię jego powtarzają pokolenia wiernych!
— Chciałbym widzieć ten krzyż! — zawołał Firlej. — To zapewne włoscy Franciszkanie przynieśli go do Tybetu.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.