— Do siedziby Panczen-Lamy trudniej jest dostać się cudzoziemcowi niż nawet do Potali-pałacu najświętobliwszego Dałaj-Lamy — zauważył przeor surowo spojrzawszy na białego lekarza.
Pundita odszedł wkrótce, odprowadzony z czcią przez gospodarza i gości. Tylko mały wesoły „Knox“ nic sobie z „hubiłgana“ nie robił, szczekał na niego, skakał i tarmosił go za końce długiego pasa o czerwonych frendzlach jedwabnych.
W pół godziny po tej niespodziewanej wizycie Firlej pozostał sam.
Japończycy i hutuhta udali się na naradę do pałacu przeora, młody lekarz przebierał się, by pójść do pracowni, gdy nagle do pokoju wślizgnął się sługa Chińczyk. Twarz miał roześmianą a zarazem tajemniczą. Zasłaniał sobie usta dłonią i szeptał:
— Ta-je! Ta-je![1] Nowina!... W klasztorze zamieszkała kobieta... piękna, młoda kobieta...
— Upiłeś się, Ju-Szu! — powiedział z wyrzutem Firlej. — Czy nie wiesz, że do klasztoru wstęp kobietom jest surowo wzbroniony?
Chińczyk zamachał rękami i począł szeptać jak mógł najprędzej:
— Wiem... wiem... ale zakazy istnieją po to, żeby je łamać... Ten człowiek — Urus...
— Sobcow? — przerwał mu lekarz.
— Tak... ten Urus wprowadził tu kobietę... — opowiadał Ju-Szu. — Widział ją dziś ogrodnik, gdy obcinał suche gałęzie na świętym figowcu... Powiedział mi w tajemnicy, że siedziała z zawiązanymi ustami i miała skrępowane ręce i nogi... Mówił mi też ogrodnik, że widział jej oczy — jak dwie czarne gwiazdy! Na ramieniu miała znak lilii...
— Znak lilii? — zdumiał się jeszcze bardziej Firlej. — Toż to godło brahmanów?! Nienawidzą oni i uważają lamaitów za nieczystych i wyklętych. Skąd więc brahmanka mogła
- ↑ Wielmożny panie.