Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej samej chwili z tłumu gapiów, którzy się zbiegli zewsząd: z domów, gdzie mieszkali lamowie, z gospód klasztornych, z kuchni, stajen i z faktorii chińskiej, skoczył ku Bujukowi jakiś wysoki, o ciemnej twarzy człowiek i, zanim ktokolwiek mógł się zorientować, pchnął go sztyletem i, obaliwszy, zamieszał się w tłumie, cisnącym się, by lepiej przyjrzeć się leżącemu na ziemi mordercy trzeciego dostojnika w hierarchii arcykapłanów lamaickich.
To, co posłyszał Firlej, zmusiło go pobiec całym pędem do domu, zamieszkiwanego przez Sain-Noina.
Ujrzał otwarte drzwi — znak, że mistrz jest w domu, i wpadł z wielkim hałasem do sieni, przeraziwszy tym starego sługę.
Firlej szarpnął drzwi i ujrzał Sain-Noina. Karzeł siedział na małym dywaniku. Z podwiniętymi pod siebie nogami wydawał się jeszcze mniejszym. Nędzne, drobne ciało jego stanowiło podstawę dla niepomiernie dużej głowy. Spoza okularów patrzyły na niespodziewanego gościa badawcze, szeroko rozwarte oczy.
Zacisnąwszy wargi, Sain-Noin zamruczał jak upomnienie słowa z nauki Bhagawadgity:
— Kto nie czuje nienawiści do żadnego stworzenia, kto jest obojętny, jednaki w bólu i radości, cierpliwy, umiejący się okiełzać, kto ku mnie zwraca swe serce i rozum, kto kocha mnie — ten mi jest miły.
Doktór zrozumiał cel zacytowanych upaniszadów, całą siłą woli starając się opanować wzruszenie i podniecenie. Nie przeszkadzało mu to jednak myśleć po swojemu — zawsze na wesoło:
— Dobrze ci tak pouczać, staruszku, gdy ciebie nic już w życiu nie obchodzi, bo zamiast żywej krwi w żyłach twoich płynie mleko bawolic lub zimna woda z Essing-gołu, od której mi aż zęby cierpną!
Myśl jego pochwycił zapewne i uświadomił sobie tajemniczy karzeł, bo w oczach zamigotały mu nagle wesołe iskierki, a na ustach przemknął ledwie dostrzegalny uśmiech. Spojrzał dobrodusznie już na Firleja i spytał: