Taki to przekonywujący dowód porwania córki radży Rungpuru zdobył doktór Adolf Firlej w mieszkaniu Sobcowa i stwierdził, że człowiek z blizną na czole znajduje się w domku, gdzie mieściły się pokoje rosyjskiego lekarza Sobcowa.
— Tak... tak — mruczał w głębokiej zadumie Sain-Noin. — Sprawa jest zupełnie jasna! Rosjanin porwał Atri-Maję, lecz dlaczego to uczynił? Jeżeli chodziło mu o wykradziony pierścień Dżengiza, to jaki udział mogła w tym brać córka radży? W tym tkwi zagadka, której rozwiązać nie mogę bez widzenia się z Sobcowem... Idźże po niego, młody przyjacielu, i uczyń tak, jak ci poradziłem!
Firlej czym prędzej wybiegł od mistrza i wkrótce już stał naprzeciwko okien domku z żółtymi dachówkami. Szumiało nad nim zieloną koroną „święte“ drzewo figowe. Lamowie nazywali je „Aśwattha“ i widzieli w nim ucieleśnienie wszechświata. Stojąc w cieniu figowca Firlej wołał:
— Kolego Sobcow! Kolego Sobcow! Mistrz Sain-Noin wzywa was do siebie!
Na jego nawoływanie długo nikt nie odpowiadał. Dopiero po kilku minutach wyjrzał z sutereny rozczochrany i zaspany stróż nocny i spytał zachrypłym głosem:
— Kogo wołasz, cagan emczi?[1]
— Białego lekarza, który mieszka na piętrze! — odparł Firlej.
— Ha! Spóźniłeś się! Urus[2] i dwaj jego słudzy przed godziną odjechali... Sam pomagałem im juczyć wielbłądy. Dziwiłem się skąd ten bezuchy przyprowadził takie piękne i rącze konie i białego wielbłąda? Dawno takich nie widziałem w naszych stronach!
Firlej nie słuchał już gadaniny starego Tybetańczyka. Popędził do chińskiej osady, żeby czym prędzej zdobyć sobie konia i gonić zbiegów, klnąc na samego siebie za to, iż