wymyśli, zanim nie wyjadę poza bramę Tassgongu! Będę zmuszony potem kombinować na poczekaniu, w miarę potrzeby. W każdym razie tak mi się widzi, że, jeżeli sądzone mi jest spotkanie z Sobcowem i jego drabami, to o wszystkim zadecyduje nie dyplom uniwersytecki, nie nagroda naukowa fundacji Rockefellera, tylko trening, którego ode mnie wymagał w klubie sportowym nasz rudy trener boksu i dżiu-dżitsu... głupi jak kloc dębowy, mistrz Cramer!
Uśmiechnął się na tę myśl i mimowoli naprężył młode, silne mięśnie.
W tej samej chwili „Knox“ z przeraźliwym skowytem wypadł z gąszczu i wnet po nim w ciemności zamajaczyła jakaś czarna postać, która runęła na Firleja.
— Te-te, bratku, nie tak obcesowo! — mignęła mu w głowie myśl a zarazem zrozumienie, że zaczęło się już wykonanie przezeń jakiegoś planu i że wykonanie to powinno być należyte.
Błyskawicznym ruchem uskoczył na bok, a gdy rozpędzony napastnik nie mogąc zatrzymać się odrazu, przebiegł koło niego, Firlej według klasycznych zasad boksu ugodził go w szczękę. Uszu jego doszedł głuchy chrzęst, bolesny, ale zupełnie słaby krzyk i łoskot padającego ciała.
Wydobywszy z kieszeni nabity rewolwer lekarz podszedł ostrożnie do leżącego bez ruchu człowieka i pchnął go nogą, lecz ten nie poruszył się nawet i nie wydał żadnego dźwięku.
— Hm... — mruknął do siebie Firlej — diagnoza dowodzi, że ukontentowałem go w sam raz. Ale nie poznaliśmy się z nim jeszcze i nie wiem, czego sobie ode mnie życzył, bo chyba nie tylko — knock-out’a?!
Włożył broń z powrotem do kieszeni kurtki i, wyjąwszy latarkę elektryczną, szarpnął za sznurek, by uruchomić małe dynamo, umieszczone w niej. Krąg białego światła ogarnął głowę leżącego człowieka.
— A-a-a! — wyrwał się Firlejowi okrzyk zdumienia, bo poznał zemdlonego Mongoła. Widział kilkakrotnie tę drapieżną głowę z rzadkim zarostem na policzku i brodzie.
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.