szczelinach i grotach, gdzie nikt poza białym wilkiem górskim, karakałem[1] i panterą nie wytropiłby i nie zwęszył człowieka.
Zresztą nieprzebyta puszcza z sosen o miękkich, długich, ociekających żywicą iglicach, modrzewi, pomieszanych z laurami, magnoliami i dębami dają bezpieczny przytułek tym, którzy nie chcą, by ktokolwiek wiedział o ich obozowiskach w gąszczu kniei południowo-wschodniego Tybetu.
Poprzez nieprzebyte haszcze wikliny srebrnolistnej, drzewiastego jałowca, krzaków berberysu i innych krzewów leśnego podszycia nie przebija się w nocy nawet blask ogniska, a w powietrzu, przesyconym wyziewami gnijącej roślinności, dym ściele się tuż przy ziemi i przytłoczony wsiąka w bujne runo.
Nieliczne grządy — ścieżki, wydeptane przez dziki, bawoły i krętorogie barany skalne, wiją się w gąszczu i znikają na piargach, któż więc tam odnajdzie ślad stopy ludzkiej i dotrze do kryjówki człowieka?
Na tę to właśnie „magirę“ w ciemną noc wyjechało trzech jeźdźców prowadzących za sobą konia jucznego. Minęli przed chwilą wąwóz Tarulas, gdzie spłoszyli zgraję szakalów węszących coś w okolicy.
Pędzili szybko, chociaż mrok zgęścił się jeszcze bardziej, gdyż czarne chmury zasnuły całe niebo.
Przeprawiwszy się brodem przez potok o urwistych i grząskich brzegach odnaleźli jedyną drogę z obu stron zarośniętą kolczastymi krzakami „czały“ i zeszli z koni.
Jeden z jeźdźców, opędzając się od starającego się liznąć go w twarz pieska, świecił latarką elektryczną, dwaj inni uważnie rozglądali ślady na drodze.
— Emczi! — rozległo się ciche wołanie.
— Co powiesz, lamo Unen? — odezwał się Firlej.
— Patrz! — wskazał lama ręką na świeże zagłębienie
- ↑ Ryś.